www.encysol.pl
Na wszelki wypadek, gdyby jutro strona została usunięta ☺, wklejam całość...
Relacja Mariana Banasia
Na moje życiowe postawy ogromny wpływ miało wychowanie w duchu religijnym i pod tym kątem konfrontowałem otaczającą nas rzeczywistość z wyznawanymi wartościami. Od razu dostrzegłem ogromną sprzeczność moich wartości z tym, co oferowały władze PRL i czego uczono nas w szkole. Obserwowałem również dyskryminację, jakiej poddawani byli ludzie wierzący w ówczesnej Polsce. Dlatego powoli narastał we mnie wewnętrzny bunt.
Mój ojciec miał bardzo trzeźwe podejście do ówczesnej rzeczywistości, ale dopiero kilka lat po jego śmierci odkryłem, że współpracował – jako kurier – z Józefem Kurasiem ps. Ogień. Wynikało to zapewne z tego, że tato miał dobre rozeznanie granicy i możliwości jej nielegalnego przekraczania oraz kontakty na Słowacji. Nigdy mi niestety o tym okresie swego życia nie opowiadał, mimo że wiedział, jakie mam poglądy na te sprawy. Był po prostu człowiekiem, który potrafi trzymać język za zębami, i być może obawiał się mojego większego zaangażowania w politykę.
Dziadek natomiast służył w armii austriackiej i podczas pierwszej wojny światowej dostał się do niewoli rosyjskiej. Wrócił do Polski, kiedy ta była już niepodległa. Sporo opowiadał o Rosji bolszewickiej i samej rewolucji oraz o zbrodniach mających tam miejsce i niszczeniu Kościoła. Dlatego ostrzegał nas przed bolszewizmem, nawet tym pod łagodniejszą postacią, który zapanował w Polsce po 1945 roku, a który stanowił zagrożenie dla polskości.
Kiedy zacząłem uczęszczać do szkoły średniej, moja siostra była już wówczas studentką Pomaturalnego Studium Nauczycielskiego w Krakowie, gdzie poznała Adama Macedońskiego, znanego działacza niepodległościowego i społecznika. Brała także udział w jego Studiu Folk Songu. Było to propagowanie pieśni ludowych różnych narodów, w ramach czego Macedoński przybliżał świat Zachodu ludziom w Polsce. Także dzięki temu, że brali w tym udział studenci z zagranicy studiujący na polskich uczelniach i mogący porównywać oba te światy. Był to jakiś sposób na demaskowanie fałszu komunistycznego, który panował w Polsce. Któregoś roku miałem okazję poznać osobiście Adama Macedońskiego, gdyż siostra zaprosiła go do naszego rodzinnego domu w Piekielniku, gdzie spędzałem swą młodość.
Sporo czytałem w tamtym okresie i zachwycałem się polskimi klasykami literatury m.in. Adamem Mickiewiczem, Juliuszem Słowackim, Zygmuntem Krasińskim, Józefem Kraszewskim, Karolem Bunschem. Podobnie zresztą, jak spora część młodzieży, która miała poczucie patriotyzmu. Chłonąłem te książki, co pozwalało mi wyrabiać w sobie coraz większe poczucie polskości. Równocześnie obraz Polski wyniesiony z tejże literatury zupełnie nie zgadzał się z tym, co widziałem na co dzień. Dlatego kiedy w naszym domu pojawił się Adam Macedoński, podjąłem z nim dyskusję na tematy dotyczące historii Polski. Tej dalszej i współczesnej. Sporo wiedziałem o Katyniu i Armii Krajowej, o partyzantce po 1945 roku. Oczywiście bez takich szczegółów, do jakich możemy dotrzeć dziś. Adam udostępnił mi też kilka książek, w tym m.in. Raporty katyńskie ambasadora O’Malley’a i o zbrodniach na Wołyniu.
Będąc młodym człowiekiem, starałem się jednak myśleć o swej przyszłości, którą chciałem związać z wojskiem i jako oficer próbować zmieniać rzeczywistość, tworzyć układ mogący coś zdziałać dla Polski. Miałem nadzieję, że wcześniej czy później musimy się uwolnić od Związku Sowieckiego. Dlatego zapisałem się na kurs szybowcowy i spadochronowy w Nowym Targu, licząc, że po skończeniu liceum dostanę się do szkoły oficerskiej w Dęblinie, gdzie uda mi się zostać pilotem. Oczywiście było to wszystko ogromnie naiwne i okazało się, że droga nie tędy wiedzie do wolnej Polski. Zwłaszcza że moje poglądy były władzom już trochę znane.
W szkole średniej poznałem o dwa lata starszych kolegów: jeden pochodził z Czerwiennego i miał matkę w USA, a drugi z Jabłonki. Z tym pierwszym zaprzyjaźniłem się i wspólnie założyliśmy kółko samokształceniowe, omawiając często sytuację międzynarodową Polski i czytając niezależne wydawnictwa, które dostarczałem. W którymś momencie poinformował mnie o planach ucieczki do Austrii, proponując jednocześnie przystąpienie do tego przedsięwzięcia. Odmówiłem jednak, informując, że swoją przyszłość widzę w Polsce. Koledze bardzo zależało także na dokładnej mapie pogranicza czechosłowacko-austriackiego, którą zaoferowałem się załatwić od znajomego jeżdżącego do pracy w Czechach. Tyle mogłem jedynie dla nich zrobić. Ich ucieczka okazała się sukcesem, o czym poinformowała rozgłośnia Radia Wolnej Europy, a u mnie w domu zjawili się dyrektor szkoły wraz z pogranicznikami z WOP-u. Z pokoju wyproszono moją mamę i musiałem sam się z nimi zmierzyć. Na pytanie dyrektora, gdzie się wybieram, odpowiedziałem, że jedynie do wojska i dlatego robię kurs spadochronowy. Udawałem oczywiście niezorientowanego, mimo że było inaczej. Taka taktyka okazała się skuteczna i wprawiła w zakłopotanie pytających. Potwierdziłem jedynie, że byli moimi kolegami, ale na temat samej ucieczki nic nie wiedziałem. Oczywiście wszystko zostało odnotowane w moich papierach i władze miały pojęcie kim jestem.
Kolejny raz podobną rozmowę odbyłem przed maturą, kiedy – jako poborowy – zgłosiłem się na wezwanie do Wojskowej Komendy Uzupełnień w Nowym Targu. Po dopełnieniu formalności zostałem poinformowany, że muszę odbyć jeszcze jedną rozmowę z panem ubranym po cywilnemu. W czasie indagowania przez wspomnianego cywila przekonywano mnie, że mój światopogląd kłóci się z tym, czego oczekuje się w szkołach wojskowych, gdzie nie uznaje się wiary w Boga. Odparłem mu, że tak zostałem wychowany i nic tego nie zmieni. Padła także propozycja pomocy w zrobieniu matury, na co odpowiedziałem, że nie miałbym wówczas satysfakcji w jej zdaniu. Zaczęło do mnie docierać, że zapewne był to jakiś przedstawiciel służb, zwłaszcza kiedy zaproponował, bym najpierw poszedł do seminarium i przez rok przekazywał im informacje. Wtedy zareagowałem dosyć ostro i odpowiedziałem, że nie życzę sobie tego typu rozmów w przyszłości i na szpicla się nie nadaję. Od tej pory nie składano mi już żadnych tego rodzaju propozycji, ale jakieś konsekwencje tej rozmowy chyba dla mnie były.
W 1974 roku udało mi się wstępnie zakwalifikować do szkoły w Dęblinie, ale nie na pilotaż samolotowy (ze względu na małe nadciśnienie), tylko na śmigłowce z możliwością przeniesienia po roku na samoloty. Jednak spotkane osoby, mające za sobą kilka lat edukacji we wspomnianej szkole, uświadomiły mi, że z moimi poglądami nie mam tam czego szukać i lepiej gdybym poszedł na uczelnię cywilną. Dlatego szybko się stamtąd zmyłem i złożyłem dokumenty na Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, gdzie dostałem się na Wydział Prawa. Po jakimś czasie dostałem jednak wezwanie na WKU i podczas rozmowy dowiedziałem się, że chcą, bym pokrył koszty szkolenia i pobytu w Dęblinie. Uświadomiłem im jednak, że lepiej się stało, iż decyzję o zmianie szkoły podjąłem już teraz, a nie po drugim czy trzecim roku, kiedy koszty nauki mogły być rzeczywiście spore. Ostatecznie rozeszło się to jakoś po kościach. Na UJ miałem jeszcze przygodę ze zmianą kierunku, gdzie nieopatrznie dałem się namówić na jakąś administrację. Po roku udało mi się jednak przenieść na prawo z koniecznością nadrobienia materiału wynikającego z różnic programowych.
Podczas studiów szybko poznałem kolegów mających poglądy podobne do moich, m.in. Piotra Boronia i Włodka Steckiewicza, z którymi postanowiliśmy założyć konspiracyjną komórkę propagującą wśród studentów myśl niepodległościową. Nasza działalność przejawiała się np. obchodzeniem rocznicy 11 Listopada i uczestniczenia w tym dniu we mszy na Wawelu. Także dzięki Piotrowi mogłem poznać żyjących wówczas jeszcze legionistów, w tym gen. Borutę-Spiechowicza. Stopniowo krąg osób działających wraz z nami się powiększał, ale zbytnio się z tym nie afiszowaliśmy. Staraliśmy się jednak naszą aktywność nieco sformalizować.
Grono moich znajomych nie ograniczało się jedynie do środowiska uczelnianego, ale było także związane z klubem, gdzie ćwiczyłem karate. Tam poznałem Mariana Apostoła, który miał poglądy zbliżone do moich. I dlatego po jakimś czasie wraz z kilkoma innymi kolegami założyliśmy organizację o nazwie Polska Odrodzona. Kontakt nawiązaliśmy także z braćmi Kulisiami w Nowym Sączu, Zofią Stoch z Zakopanego i jej narzeczonym Bobikiem, a także z Warywodą, z którym latałem na szybowcach w Nowym Targu, Skalniakiem ze Starego Sącza i innymi. Wspólnie pojechaliśmy do Częstochowy i na Jasnej Górze złożyliśmy uroczyste ślubowanie, że będziemy działać na rzecz odfałszowania historii, poszerzania świadomości wśród naszych rówieśników, odzyskania niepodległości i umacniania wartości katolickich. Takie mieliśmy generalne założenia. Jadąc do Częstochowy, wykonaliśmy także okolicznościowy medal z wizerunkiem Matki Boskiej i napisem: Polska Odrodzona. Wiele spotkań odbywało się też w Zakopanem i Nowym Targu, gdzie wspomniane osoby zapraszały swoich znajomych. Przekazywaliśmy im także niezależne wydawnictwa, które otrzymywałem w Krakowie od Adama Macedońskiego i Piotra Boronia. Kilkukrotnie uczestniczyliśmy w spotkaniach organizowanych przez PAX, gdzie jednym z działaczy był Stanisław Pażucha, i dyskutowaliśmy, czy Polska jest rzeczywiście wolnym państwem.