CD:
Po tym, co zrobił „Dziennik” ze mną, przeżywam drugi akt rozczarowania mediami, chyba dużo większego niż przy Rywinie i „Wyborczej”. Nie chciałabym krytykować tylko „Wyborczej”, bo to nie jest, niestety, tylko jej problem.
Widzę tych manipulacji coraz więcej, są one coraz częstsze. Moja krytyka mediów to bunt czysto konsumencki. Kupuję gazety, płacę za nie, wyrabiam sobie pogląd na podstawie tego, co jest napisane w prasie.
I się okazuje, że jestem bezczelnie okłamywana, na dodatek za własne pieniądze. Nieuczciwe media, nieuczciwi dziennikarze szkodzą demokracji dużo bardziej niż nieuczciwi politycy, bo politykom z założenia nie wierzymy, a dziennikarzom ufamy, więc ich możliwości manipulacji są dużo większe. Jako obywatele musimy się przed tym bronić. Mój blog był właśnie taką próba obrony. I przekonałam się boleśnie, że takie manipulacje czy brak rzetelności i chęć załatwienia jakiejś swojej sprawy przez dziennikarza uderzają już nie tylko w polityków, których dziennikarze czasem nieuczciwie oskarżają, ale także w zwykłych ludzi. Może to dotknąć każdego i nie bardzo jest jak się bronić. Niedawno, za sprawą akcji „Dziennika”, spotkało to mnie. Obserwowanie z perspektywy „obiektu” jak wygląda praca dziennikarza nad sprawą i jak daleki od prawdy może być efekt dziennikarskiego śledztwa, było dla mnie wstrząsem dużo większym niż afera Rywina. Jeśli inne teksty są tak pisane i tyle mają wspólnego z prawdą, to dziennikarstwo nie ma sensu. Dla czytelnika. Bo oczywiście ma dla dziennikarza jako źródło dochodu, i dla polityka jako poręczne narzędzie uprawiania polityki. Zdałam sobie sprawę, że ja, odbiorca, klient, obywatel, w tej całej polityczno-medialnej układance się nie liczę. Jestem tylko zbędnym dodatkiem. Zbędnym czy wręcz niepożądanym, bo się czepiam i psuję atmosferę. Dziś czuję, niestety, że nawet jak mam trzy gazety, to niekoniecznie muszę się dowiedzieć prawdy.
Czujesz się cały czas manipulowana?
Coraz mniej, bo czytam coraz uważniej i jestem coraz ostrożniejsza. Widzę próby manipulacji, ale już umiem się przed nimi trochę bronić. Ta obrona to i tak wyłącznie powiedzenie sobie, że nie wierzę, że tak było, bo nie wierzę temu dziennikarzowi. A ja chciałabym wiedzieć, jak było. Nie składać sobie prawdy ze strzępków medialnych doniesień, ważąc za każdym razem wiarygodność dziennikarza. To, o czym mówię, nie dotyczy żadnej gazety w całości ani tym bardziej wszystkich dziennikarzy. Pewnie nawet nie większości. Jest wielu dobrych dziennikarzy i są porządne gazetowe teksty. Ale manipulacje dostrzegam wszędzie, także w „Rzepie”. Zdarzają się każdej gazecie i stacji telewizyjnej, tyle że niektórym dużo częściej i dużo poważniejsze.
To twoim zdaniem problem nierzetelności, zaangażowania osobistego dziennikarzy, interesów właścicieli mediów?
Konflikt jest strukturalny. TVP jest całkowicie i bezpośrednio zależna od polityków. Jest też wiele wątpliwości dotyczących tego, jak powstawały niektóre prywatne media czy też fortuny ich właścicieli. Czy nie rodziły się z tego jakieś zależności, które w jakimś stopniu funkcjonują do dzisiaj. Czy można robić naprawdę wolne medium, mając wobec kogoś dług wdzięczności albo powody do strachu? Ale niezależnie od tego, dziś prywatne media elektroniczne i tak mają problem. Jeśli właściciel prywatnej stacji telewizyjnej nie ma pewności, że przedłużą mu koncesję albo czy mu jej choćby nie ograniczą, a koncesję przedłużają ludzie związani z politykami, to co się dziwić, że on się czasem boi coś pokazać. Większość właścicieli mediów jest więc, często w sposób pośredni, uzależniona od polityków.
Osiem czy dziewięć lat temu można było sobie pozwolić, żeby nie nadać relacji z pobytu Kwaśniewskiego w Charkowie. Dziś byłoby to niemożliwe.
Moim zdaniem to jest dalej wyobrażalne. Jeśli Walter nie chciał puścić wtedy taśmy z Charkowa i pytał Lisa, czy on chce mu tą taśmą stację wysadzić w powietrze, to musiał czuć zagrożenie na tyle realne, że uznał, iż warto się wygłupić i schować taśmę. I nie chodzi o to, że Walter miał przekonanie, że nie trzeba tej taśmy puszczać, bo np. lubił Kwaśniewskiego. On się bał – tak wynika z tych słów. Powody tego strachu nie zniknęły. Koncesje wciąż się odnawia.
Ale dziś, jeżeli ktoś czegoś nie puści, to konkurencja zrobi z tego aferę.
A jak był z Polsatem i Lisem? Tomasz Lis, poważny dziennikarz, wszczął alarm, że został przez Solorza zwolniony pod wpływem politycznych nacisków, chyba nawet samego Kaczyńskiego, który był wtedy premierem. Nikt wtedy Lisa nie wyśmiał. Przeciwnie, inni dziennikarze chyba uwierzyli, że jest ofiarą politycznych szykan. Dziś sprawa ucichła. A ja bym chciała wiedzieć, jak było, bo to bardzo ważne. Bo albo Lis się tylko lansował na ofiarę, albo faktycznie były polityczne naciski na Solorza. Ja bym chciała wiedzieć, jakie to były naciski i przede wszystkim dlaczego Solorz im uległ. Czego się bał? Dlaczego nikt tego nie wyjaśnił? Przypadek Lisa pokazuje, że jakieś zagrożenie dla mediów ze strony polityków istnieje nadal. I nawet jeśli istnieje tylko w głowie właściciela stacji, to jego konsekwencje są realne, o czym przekonał się Lis. O ile oczywiście został zwolniony w wyniku jakichś nacisków, bo tu stawiam duży znak zapytania. Jednak koledzy dziennikarze mu uwierzyli, a to znaczy, że wierzą w taki właśnie świat i w takie relacje politycy – media. A ta wiara się znikąd chyba nie bierze. Wczoraj zagroził jednej stacji Kaczyński, jutro wrócą czerwoni, pojutrze ktoś jeszcze. Teraz tego strachu nie widać, ale może przyjdzie moment, że on wróci. Obecna władza postanowi coś zrobić, albo zmieni się władza i przyjdzie ktoś inny, a może wkrótce ktoś zechce spacyfikować „Rzeczpospolitą”.
Broni nas ciągle pluralizm i konkurencja w mediach. A jak tego zabraknie, zostaną blogerzy.
Oni nie zastąpią mediów. Poza tym ich też można spacyfikować, „Dziennik” pokazał jak się to robi.
Ale się nie udało. Blogosfera okazała się silna.
Okazała się wystarczająco silna, żeby odeprzeć ten atak, ale przecież głównie dlatego, że został wyjątkowo źle poprowadzony. A przecież można było tę egzekucję przeprowadzić tak, że nie miałabym żadnej szansy obrony – ani w realu, ani w wirtualu, ani w sądzie. Następnym razem ktoś to zrobi inteligentniej i skuteczniej. Dostaliśmy sygnał, że niektórzy dziennikarze potrafią ostentacyjnie pójść na rękę władzy w jej sporze z obywatelem i że potrafią zrobić największe świństwo w obronie przed swoim krytycznym czytelnikiem.
Zagrożenia oczywiście są, ale są też ciągle zabezpieczenia.
Może są, ja ich nie widzę. „Dziennik” już schodzi z rynku. Zostanie „Wyborcza” i „Rzepa”, która jest chyba solą w oku obecnej władzy, i nie zdziwię się, jeśli ktoś wreszcie wymyśli, jak ten problem rozwiązać. I znowu możemy mieć jeden wiodący dziennik. Obecna sytuacja jest chyba groźniejsza niż kiedyś, bo większość Polaków ufa władzy, więc trudniej im będzie dostrzec zagrożenie. Osłabia się czujność, bo przecież, jak pisał Jacek Żakowski, „w Polsce znowu żyć się chce”. Za Millera nie było tak źle, bo wszyscy trąbili o zagrożeniach dla wolności mediów. Tuskowi ufamy, kochamy go nawet, więc wydaje się nam, że jest miło i pięknie.
Pamiętaj, że media teraz zmieniają się błyskawiczne, między innymi za twoja sprawą. Odsiecz przyszła z Internetu. Miejsce, w którym piszesz, Salon24, ma dziś dwa razy większą publiczność niż kilka miesięcy temu. Głos zwykłych ludzi jest coraz mocniejszy. Nie da się ich już zagłuszyć. Ty stałaś się jedną z najbardziej opiniotwórczych osób w Polsce. Twój blog bije rekordy oglądalności.