Niedawno byłem na spływie kajakowym i miałem przyjemność przy ognisku usłyszeć parę interesujących historyjek. Jedną z nich opowiedział kapitan statku a dotyczyła ona wpłynięcia pewnego tankowca na mieliznę.
Armator podpisał z nim, kapitanem, kontrakt, a on przybył niezwłocznie na łajbę, a że była to fucha expresowa, więc od razu wypłynęli w morze. Jako stary wilk morski nie miał problemów z takimi sytuacjami, ale jak się później okazało, na morzu wszystko może się zdarzyć i nie tylko natura płata figle, ale o tym później.
(jeżeli pływaliście kajakiem, łodzią, lub nawet sami :lol: , to powinniście wiedzieć, że poruszanie się w wodzie nie równa się poruszaniu po lądzie)
wystąpię w 1 osobie :lol:
Był to piękny piątkowy poranek, 3 godziny po zatankowaniu i wypłynięciu z portu. Sunęliśmy wzdłuż wybrzeża fińskiego, na pokładzie rządził II oficer. Ja, jako Stary śpię sobie spokojnie, niczego nie świadomy (oj, gdybym wtedy wiedział to, czego się później dowiedziałem, lub gdybym rzetelniej sprawdził, ale nic to, stało się...)
Śniło mi się (wtedy tego jeszcze nie wiedziałem), że zrzeszenie marynarzy żąda poprawy warunków pracy i płacy, ale tak naprawdę, co mnie to obchodzi (armator tu rządzi, a ja nie muszę się z nimi użerać), poza tym to sa działania pozorowane, gdyż do tej pory armator miał Zrzeszenie Zżeraczy Marynarzy w garści, ale pokrzyczą, wejda w spór zbiorowy, a i tak nikt nic nie zrobią, bo poza burtę i przeciągnąć pod kilem. Chciaż, jakby nie patrzeć, to za swoją prace i tak dostają ochłapy, więc jakby im te marne 500 USD dorzucić, to armfator by nic nie stracił...
Udało IM (ZZ) się, armfator ma właśnie podpisać podwyżki dla wszystkich marynarzy o 300 USD, ale słychać jakiś pisk, zgrzyt, drgania i wibracje... spadłem z koi i się przebudziłem, walnąłem w stolik i odpłynąłem.
Osiedliśmy na mieliźnie. Za statek zawsze odpowiedzialny jest Kapitan (przynajmniej na morzu) i nie uciekam od odpowiedzialności.
W wyniku postępownia wyjaśnijącego Sąd Morski ustalił, że katastofa nastąpiła w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Z wyrokami sądu się nie polemizuje, jeżeli są korzystne.
Po przybyciu na statek nie sprawdziłem paru istotnych faktów.
Pod pokładem rządzi chief maszyny (starszy mechanik), maszynownia jest najważniejszym miejscem na statku, a jak się później okazało armator nie potwierdził jeszcze przedłużenia kontraktu starszemu mechanikowi. Obowiązki Chiefa maszyny powierzono I oficerowi, który miał wolną wachtę, a ważne decyzje miał pod jego nie wachtnośc podejmować I mechanik, który musiał przekazać swoje obowiązki II mechanikowi. Jak się później okazało spowodowało to konflikt kompetencyjny, który doprowadził do zatorów i katarakt przepływu informacji z jednoczesnym pozostaniem aspiracji.
Problem miała kadra osób lubiących wycierać pokład przed chifem, która się całkowicie zagubiła i nie wiedziała, komu kadzić i kogo obgadywać. Rozsądnie było więc każdemu Chiefować, ale nie było już komu pracować, gdyż każdy gest jednego, drugiego, następnego można było odczytać jako polecenie, które na statku musi być wykonane, czyli robiono wszystko, dla każdego, aby nie podpaść ani u jednego, ani drugiego.
Na morzu sprawa jest prosta. Rządzi tylko jeden, gdyż nie ma kilku koncepcji, na zasadzie percepcji. Rządzi jeden, wisi jeden. Proste jak śpiewanie, a karą za tego nie dopilnowanie jest na mieliźnie osiadanie.
Jaki z tego wniosek? Żeby nie wpłynąć na mieliznę, gdy ponosi się odpowiedzialność za ładunek i ewentualne konsekwencje katastrofy, w maszynowni musi być JEDEN CHIEF!!!
PS Przybyło nam ostatnio gawędzirzy :lol: