Obecna sytuacja w służbie celnej to rozpaczliwe wołanie o szacunek, zrozumienie, godność i perspektywy. Pieniądze nie są wcale dla celników najważniejsze. I najgorsze, co może się teraz stać, to proste dosypanie pieniędzy.
Oglądamy smutny spektakl, w którym premier rządu RP prosi jedną ze służb mundurowych, by zechciała wrócić do pracy Czegoś takiego chyba w demokratycznej Polsce nie było. Jeszcze nie tak dawno w podobnej sytuacji wystarczyłaby rozmowa ministra z dyrektorem izby celnej, a dyrektora izby z naczelnikiem urzędu. I niepotrzebne byłyby polecenia służbowe - wystarczyłby autorytet przełożonego. A dziś nawet nie wystarcza autorytet premiera. Można oczywiście oburzać się na celników, oskarżać ich o łapówki, pazerność, nieodpowiedzialność, ale zamiast wydawać pochopne, emocjonalne sądy warto zastanowić się, dlaczego doszło do tak dramatycznej sytuacji.
Mnie to, co się stało, specjalnie nie dziwi. Lata lekceważenia, pogardzania, poniewierania służby celnej musiały się tym skończyć. Losy służby celnej są dobrym przykładem podstawowego błędu popełnianego tak często w polskiej polityce gospodarczej - braku realistycznej wizji.
Nasze przystąpienie do Unii Europejskiej to kluczowa data w historii służby celnej w ostatnich latach. Wiadomo było od dawna, że zakres pracy zmniejszy się radykalnie, szczególnie w zachodniej i południowej części kraju. Można było wtedy dopasować liczbę pracowników do potrzeb. Zdecydowano się jednak na poszerzenie zadań służby celnej, przede wszystkim o obsługę podatku akcyzowego - podobnie zrobiono także w kilku innych krajach UE. Wygrała wizja wielkiej służby celnej. Tyle że realia nie pasowały do tej wizji - tym gorzej dla realiów. W efekcie ogromne środki przeznacza się na utrzymanie niefunkcjonalnej i kosztowej struktury, w której np. izba celna jest w każdym województwie, nawet gdy nie ma tam żadnej pracy dla celników. A brakuje środków tam, gdzie są niezbędne - na wschodniej granicy.
Przygrywką do dramatów ludzkich była tak zwana alokacja dokonana jesienią2003 r. Zlikwidowano wtedy wiele placówek (szczególnie tych niepokornych), a ludzi z dnia na dzień wysłano kilkaset kilometrów od domów. Wielu z nich z chęcią przeszłoby do administracji podatkowej, nawet za mniejsze wynagrodzenia, byleby nie opuszczać swoich domów. Na ludzi tych czekały miejsca w urzędach skarbowych. Jednak zabrakło zgody na oddanie etatów - zwyciężyła wizja wielkiej służby celnej - "nie oddamy nawet guzika".
To wszystko odbyło się kosztem szeregowych pracowników - proszę się więc nie dziwić, że jest w nich tyle goryczy. Dla decydentów byli oni bowiem pionkami, które przesuwane były na mapie Polski: im kto bardziej niepokorny, tym będzie wysłany dalej od domu.
A jeszcze cały czas brakowało jasnej perspektywy. Ludzie mogą znieść wiele niewygód i upokorzeń, jeśli wiedzą, co ich czeka w przyszłości, jeśli przyszłość jawi im się w jasnych barwach. Celnikom nie było dane znać przyszłości. Co jakiś czas pojawiały się pomysły na połączenie ich ze służbami podatkowymi - ostatnio chciano to zrobić z wykorzystaniem tzw. opcji zerowej, to znaczy zwolnić wszystkich i potem przyjmować. Czy to jest jasna i zachęcająca wizja przyszłości?
Nie mieli też celnicy specjalnego szczęścia do swoich przełożonych na najwyższych szczeblach. Albo kierowano nimi żelazną ręką, bezlitośnie tępiąc wszelkie przejawy choćby dyskusji, albo nie działo się nic, aż wreszcie zostawiono ich na pastwę losu. Szczególnie bolesne są tu dwa ostatnie lata. Takiej karuzeli kadrowej służby celne nie przeżyły w swojej długiej historii. Często metodą faksową posady traciły osoby o dużym doświadczeniu, a przede wszystkim autorytecie, a na ich miejsce pojawiały się bardzo często osoby z drugiego czy wręcz trzeciego szeregu. Na autorytet i szacunek muszą sobie oni dopiero zapracować, a części nie będzie to dane, bo stanowiska po prostu przerastają ich możliwości.
Do poniewierki, braku stabilizacji i nietrafionych decyzji kadrowych doszły oszczędności. Pierwsze lata tego wieku to bardzo trudna sytuacja budżetu i można było zrozumieć, usprawiedliwić nawet brak wzrostu wynagrodzeń. Ale kiedy sytuacja gospodarcza zaczęła się poprawiać, kiedy zaczęły wzrastać wynagrodzenia innych grup pracowników, karygodnym błędem był brak podwyżki płac - dotyczyło to zresztą także administracji podatkowej, która prędzej czy później pójdzie w ślady celników. Jeśli nie daje się ludziom perspektywy nie szanuje ich pracy, to warto by choć za nią godnie płacić. Nie dziwmy się więc celnikom!
W moim przekonaniu obecna sytuacja w cle to rozpaczliwe wołanie o szacunek, zrozumienie, godność i perspektywy. Pieniądze nie są wcale dla celników najważniejsze. I najgorsze, co może się teraz stać, to proste dosypanie pieniędzy. To droga donikąd! Podobnie z rozszerzaniem przywilej ów - tego nie powinno się robić wcale, a jeśli już, to nie pochopnie.
Potrzebna jest wizja. Wizja dopasowana do realiów, odważna, skierowana w przyszłość, a nie oglądająca się na dawne czasy potęgi cła. Te czasy już nie wrócą i trzeba się z tym pogodzić - im wcześniej, tym lepiej.
Służba celna jest Polsce potrzebna - to nie podlega dyskusji. Mnie się marzy służba celna, która zajmowała się będzie głównie cłem. Mniej liczna, lepiej opłacana, skoncentrowana we wschodniej części kraju. Czy będzie ona całkiem osobną służbą, czy autonomiczną częścią administracji skarbowej, to nieco mniej ważne. Czy oznacza to, że kilka tysięcy celników ma czekać niepewność? Absolutnie nie! Nie wolno zmarnować ich wiedzy i doświadczenia. Jest dla nich miejsce w administracji skarbowej, między innymi w kontroli akcyzowej - która obecnie praktycznie nie istnieje. Należy więc stworzyć ludziom jasną perspektywę i możliwość wyboru. Albo dalsza służba w mundurze za większe pieniądze, ale z niewygodami wynikającymi ze specyfiki służby albo praca na miejscu, w cywilu w administracji skarbowej.
Źle się stało, że musiało dojść do faktycznej blokady granicy, wielomilionowych strat, by rozpoczął się dialog z tą grupą pracowniczą. Sytuacja, w której jedyną możliwością artykulacji swoich problemów jest spontaniczna akcja pracowników, to chyba najgorsza forma dialogu władzy ze społeczeństwem. W tym przypadku szczególnie zła, gdyż dotyczy funkcjonariuszy tejże władzy.
Jest oczywiste, że nie starczy pieniędzy na realizację postulatów płacowych poszczególnych grup pracowniczych. Lecz bardzo często nie pieniądze są najważniejsze, przynajmniej nie duże pieniądze. Identyfikowanie się z daną grupą pracowniczą, szacunek, godność, poczucie stabilizacji są często o wiele ważniejsze. Wizyta premiera u celników to miły i potrzebny gest, ale nie zastąpi dialogu z pracownikami.
Jarosław Neneman - ekonomista, był wiceministrem finansów w rządach Belki, Marcinkiewicza i Kaczyńskiego
żródło: Gazeta Wyborcza
Oglądamy smutny spektakl, w którym premier rządu RP prosi jedną ze służb mundurowych, by zechciała wrócić do pracy Czegoś takiego chyba w demokratycznej Polsce nie było. Jeszcze nie tak dawno w podobnej sytuacji wystarczyłaby rozmowa ministra z dyrektorem izby celnej, a dyrektora izby z naczelnikiem urzędu. I niepotrzebne byłyby polecenia służbowe - wystarczyłby autorytet przełożonego. A dziś nawet nie wystarcza autorytet premiera. Można oczywiście oburzać się na celników, oskarżać ich o łapówki, pazerność, nieodpowiedzialność, ale zamiast wydawać pochopne, emocjonalne sądy warto zastanowić się, dlaczego doszło do tak dramatycznej sytuacji.
Mnie to, co się stało, specjalnie nie dziwi. Lata lekceważenia, pogardzania, poniewierania służby celnej musiały się tym skończyć. Losy służby celnej są dobrym przykładem podstawowego błędu popełnianego tak często w polskiej polityce gospodarczej - braku realistycznej wizji.
Nasze przystąpienie do Unii Europejskiej to kluczowa data w historii służby celnej w ostatnich latach. Wiadomo było od dawna, że zakres pracy zmniejszy się radykalnie, szczególnie w zachodniej i południowej części kraju. Można było wtedy dopasować liczbę pracowników do potrzeb. Zdecydowano się jednak na poszerzenie zadań służby celnej, przede wszystkim o obsługę podatku akcyzowego - podobnie zrobiono także w kilku innych krajach UE. Wygrała wizja wielkiej służby celnej. Tyle że realia nie pasowały do tej wizji - tym gorzej dla realiów. W efekcie ogromne środki przeznacza się na utrzymanie niefunkcjonalnej i kosztowej struktury, w której np. izba celna jest w każdym województwie, nawet gdy nie ma tam żadnej pracy dla celników. A brakuje środków tam, gdzie są niezbędne - na wschodniej granicy.
Przygrywką do dramatów ludzkich była tak zwana alokacja dokonana jesienią2003 r. Zlikwidowano wtedy wiele placówek (szczególnie tych niepokornych), a ludzi z dnia na dzień wysłano kilkaset kilometrów od domów. Wielu z nich z chęcią przeszłoby do administracji podatkowej, nawet za mniejsze wynagrodzenia, byleby nie opuszczać swoich domów. Na ludzi tych czekały miejsca w urzędach skarbowych. Jednak zabrakło zgody na oddanie etatów - zwyciężyła wizja wielkiej służby celnej - "nie oddamy nawet guzika".
To wszystko odbyło się kosztem szeregowych pracowników - proszę się więc nie dziwić, że jest w nich tyle goryczy. Dla decydentów byli oni bowiem pionkami, które przesuwane były na mapie Polski: im kto bardziej niepokorny, tym będzie wysłany dalej od domu.
A jeszcze cały czas brakowało jasnej perspektywy. Ludzie mogą znieść wiele niewygód i upokorzeń, jeśli wiedzą, co ich czeka w przyszłości, jeśli przyszłość jawi im się w jasnych barwach. Celnikom nie było dane znać przyszłości. Co jakiś czas pojawiały się pomysły na połączenie ich ze służbami podatkowymi - ostatnio chciano to zrobić z wykorzystaniem tzw. opcji zerowej, to znaczy zwolnić wszystkich i potem przyjmować. Czy to jest jasna i zachęcająca wizja przyszłości?
Nie mieli też celnicy specjalnego szczęścia do swoich przełożonych na najwyższych szczeblach. Albo kierowano nimi żelazną ręką, bezlitośnie tępiąc wszelkie przejawy choćby dyskusji, albo nie działo się nic, aż wreszcie zostawiono ich na pastwę losu. Szczególnie bolesne są tu dwa ostatnie lata. Takiej karuzeli kadrowej służby celne nie przeżyły w swojej długiej historii. Często metodą faksową posady traciły osoby o dużym doświadczeniu, a przede wszystkim autorytecie, a na ich miejsce pojawiały się bardzo często osoby z drugiego czy wręcz trzeciego szeregu. Na autorytet i szacunek muszą sobie oni dopiero zapracować, a części nie będzie to dane, bo stanowiska po prostu przerastają ich możliwości.
Do poniewierki, braku stabilizacji i nietrafionych decyzji kadrowych doszły oszczędności. Pierwsze lata tego wieku to bardzo trudna sytuacja budżetu i można było zrozumieć, usprawiedliwić nawet brak wzrostu wynagrodzeń. Ale kiedy sytuacja gospodarcza zaczęła się poprawiać, kiedy zaczęły wzrastać wynagrodzenia innych grup pracowników, karygodnym błędem był brak podwyżki płac - dotyczyło to zresztą także administracji podatkowej, która prędzej czy później pójdzie w ślady celników. Jeśli nie daje się ludziom perspektywy nie szanuje ich pracy, to warto by choć za nią godnie płacić. Nie dziwmy się więc celnikom!
W moim przekonaniu obecna sytuacja w cle to rozpaczliwe wołanie o szacunek, zrozumienie, godność i perspektywy. Pieniądze nie są wcale dla celników najważniejsze. I najgorsze, co może się teraz stać, to proste dosypanie pieniędzy. To droga donikąd! Podobnie z rozszerzaniem przywilej ów - tego nie powinno się robić wcale, a jeśli już, to nie pochopnie.
Potrzebna jest wizja. Wizja dopasowana do realiów, odważna, skierowana w przyszłość, a nie oglądająca się na dawne czasy potęgi cła. Te czasy już nie wrócą i trzeba się z tym pogodzić - im wcześniej, tym lepiej.
Służba celna jest Polsce potrzebna - to nie podlega dyskusji. Mnie się marzy służba celna, która zajmowała się będzie głównie cłem. Mniej liczna, lepiej opłacana, skoncentrowana we wschodniej części kraju. Czy będzie ona całkiem osobną służbą, czy autonomiczną częścią administracji skarbowej, to nieco mniej ważne. Czy oznacza to, że kilka tysięcy celników ma czekać niepewność? Absolutnie nie! Nie wolno zmarnować ich wiedzy i doświadczenia. Jest dla nich miejsce w administracji skarbowej, między innymi w kontroli akcyzowej - która obecnie praktycznie nie istnieje. Należy więc stworzyć ludziom jasną perspektywę i możliwość wyboru. Albo dalsza służba w mundurze za większe pieniądze, ale z niewygodami wynikającymi ze specyfiki służby albo praca na miejscu, w cywilu w administracji skarbowej.
Źle się stało, że musiało dojść do faktycznej blokady granicy, wielomilionowych strat, by rozpoczął się dialog z tą grupą pracowniczą. Sytuacja, w której jedyną możliwością artykulacji swoich problemów jest spontaniczna akcja pracowników, to chyba najgorsza forma dialogu władzy ze społeczeństwem. W tym przypadku szczególnie zła, gdyż dotyczy funkcjonariuszy tejże władzy.
Jest oczywiste, że nie starczy pieniędzy na realizację postulatów płacowych poszczególnych grup pracowniczych. Lecz bardzo często nie pieniądze są najważniejsze, przynajmniej nie duże pieniądze. Identyfikowanie się z daną grupą pracowniczą, szacunek, godność, poczucie stabilizacji są często o wiele ważniejsze. Wizyta premiera u celników to miły i potrzebny gest, ale nie zastąpi dialogu z pracownikami.
Jarosław Neneman - ekonomista, był wiceministrem finansów w rządach Belki, Marcinkiewicza i Kaczyńskiego
żródło: Gazeta Wyborcza