K
Kristatos
Gość
Kiedy w roku 1997, po uruchomieniu licznych znajomości, uzyskałem etat w Służbie Celnej wydawało mi się, że złapałem Pana Boga za nogi. Byłem świeżo upieczonym absolwentem Akademi Ekonomicznej w Katowicach, dobrze znałem j. angielski, a umiejętnościami obsługi komputera przewyższałem niektórych celników zatrudnionych w dziale informatyki. Pracę rozpocząłem w jednej z merytorycznych komórek ówczesnego Urzędu Celnego w Cieszynie. Miła atmosfera pracy, nie najgorsza siedziba i ładne foczki w sąsiednich pokojach potęgowały uczucie słusznie podjętej życiowej decyzji.
Rok 1997, a zwłaszcza jego końcówka był bardzo pomyślny dla osobistych finansów każdego pracownika S.C. Starsi Celnicy zapewne pamiętają 150% i 200% premii przyznanej w 2 kolejnych miesiącach przez ówczesnego Prezesa Głównego Urzędu Ceł, bardzo mile przeze mnie wspominanego Pana Cecelskiego.
Po 7 miesiącach pracy zostałem skierowany do odbycia 3-miesięcznego zasadniczego kursu celnego, który ukończyłem z ogólną oceną – bardzo dobry (co przyznam szczerze nie kosztowało mnie zbyt wiele wysiłku, ani nie było niczym wyjątkowym, ponieważ sam kurs, jak i wszystkie inne szkolenia w S.C. był na niskim poziomie).
Porównanie moich kwalifikacji i jakości świadczonej pracy z innymi, znacznie starszymi stażem pracownikami, wypadało zdecydowanie na moją korzyść (proszę nie traktować mojej wypowiedzi jako wywodów zadufanego w sobie palanta, bo choć jest nieskromna to zapewniam, że prawdziwa)
To wszystko powodowało, że swoją przyszłość w Służbie Celnej widziałem w bardzo kolorowych barwach.
Na początku roku 1998, swoje rządy w GUC rozpoczął prezes Paczocha. Kilkoma sowimi idiotycznymi decyzjami (m.in. zakazem picia Coca-Coli przy komputerze, zakazem używania szpiczastych spinaczy biurowych) wywołał salwy śmiechu wśród pracowników, ale nic nie zapowiadało nadciągającej katastrofy, tym bardziej, że otrzymałem w tamtym czasie najwyższą ze wszystkich podczas pracy w S.C. podwyżkę – prawie 200 zł brutto. Na skutek zastosowania przez prezesa degresywnej skali podwyżek, im ktoś więcej zarabiał tym dostał niższą podwyżkę – niezły precedens, ale osobiście skorzystałem. Skorzystałem, jak się okazało po raz ostatni, gdyż kolejne decyzje prezesa to niemal wyłącznie zakazy i obcinanie budżetów urzędom celnym. Od tego momentu rozpoczęła się dla S.C. równia pochyła, która z roku na rok zwiększała swoje nachylenie.
Mimo nienagannej pracy, wysokich kwalifikacji i aktywnego uczestnictwa w wielu innowacyjnych przedsięwzięciach (głównie dotyczących komputeryzacji S.C.) przez 3 kolejne lata nie otrzymałem ani awansu, ani podwyżki. Zacząłem się zastanawiać czy aby moje wykształcenie jest wystarczające. Doszedłem do wniosku, że być może dla kierownictwa, niczym szczególnym się nie wyróżniam, więc aby to zmienić poszedłem na studia podyplomowe. Paradoksalnie, kolejny dyplom w moich aktach nie tylko mi nie pomógł, ale zaszkodził, gdyż tak odbieram pospieszne przeniesienie mnie do innej komórki organizacyjnej. Tak więc nadal byłem młodszym kontrolerem celnym z jedną gwiazdką na ramieniu. U nowego przełożonego od początku musiałem pracować na dobrą opinię więc omijały mnie kolejne tury awansów. A propos, podczas jednej z takich tur zaobserwowałem wg jakiego klucza rozdzielane są awanse w Służbie Celnej. Myli się ten, kto uważa, że względy merytoryczne mają tu jakiekolwiek znaczenie, aby awansować trzeba albo należeć do wewnętrznej kliki towarzysko-biznesowej albo być przydupasem szefa albo donosić mu albo nie myśleć samodzielnie (wszak od myślenia jest szef) albo być mu oddanym jak mieszkaniec Korei Północnej swojemu ukochanemu przywódcy, a najlepiej wszystko to naraz.
Moja frustracja narastała i zacząłem się rozglądać za nową pracą. C.D.N.
Rok 1997, a zwłaszcza jego końcówka był bardzo pomyślny dla osobistych finansów każdego pracownika S.C. Starsi Celnicy zapewne pamiętają 150% i 200% premii przyznanej w 2 kolejnych miesiącach przez ówczesnego Prezesa Głównego Urzędu Ceł, bardzo mile przeze mnie wspominanego Pana Cecelskiego.
Po 7 miesiącach pracy zostałem skierowany do odbycia 3-miesięcznego zasadniczego kursu celnego, który ukończyłem z ogólną oceną – bardzo dobry (co przyznam szczerze nie kosztowało mnie zbyt wiele wysiłku, ani nie było niczym wyjątkowym, ponieważ sam kurs, jak i wszystkie inne szkolenia w S.C. był na niskim poziomie).
Porównanie moich kwalifikacji i jakości świadczonej pracy z innymi, znacznie starszymi stażem pracownikami, wypadało zdecydowanie na moją korzyść (proszę nie traktować mojej wypowiedzi jako wywodów zadufanego w sobie palanta, bo choć jest nieskromna to zapewniam, że prawdziwa)
To wszystko powodowało, że swoją przyszłość w Służbie Celnej widziałem w bardzo kolorowych barwach.
Na początku roku 1998, swoje rządy w GUC rozpoczął prezes Paczocha. Kilkoma sowimi idiotycznymi decyzjami (m.in. zakazem picia Coca-Coli przy komputerze, zakazem używania szpiczastych spinaczy biurowych) wywołał salwy śmiechu wśród pracowników, ale nic nie zapowiadało nadciągającej katastrofy, tym bardziej, że otrzymałem w tamtym czasie najwyższą ze wszystkich podczas pracy w S.C. podwyżkę – prawie 200 zł brutto. Na skutek zastosowania przez prezesa degresywnej skali podwyżek, im ktoś więcej zarabiał tym dostał niższą podwyżkę – niezły precedens, ale osobiście skorzystałem. Skorzystałem, jak się okazało po raz ostatni, gdyż kolejne decyzje prezesa to niemal wyłącznie zakazy i obcinanie budżetów urzędom celnym. Od tego momentu rozpoczęła się dla S.C. równia pochyła, która z roku na rok zwiększała swoje nachylenie.
Mimo nienagannej pracy, wysokich kwalifikacji i aktywnego uczestnictwa w wielu innowacyjnych przedsięwzięciach (głównie dotyczących komputeryzacji S.C.) przez 3 kolejne lata nie otrzymałem ani awansu, ani podwyżki. Zacząłem się zastanawiać czy aby moje wykształcenie jest wystarczające. Doszedłem do wniosku, że być może dla kierownictwa, niczym szczególnym się nie wyróżniam, więc aby to zmienić poszedłem na studia podyplomowe. Paradoksalnie, kolejny dyplom w moich aktach nie tylko mi nie pomógł, ale zaszkodził, gdyż tak odbieram pospieszne przeniesienie mnie do innej komórki organizacyjnej. Tak więc nadal byłem młodszym kontrolerem celnym z jedną gwiazdką na ramieniu. U nowego przełożonego od początku musiałem pracować na dobrą opinię więc omijały mnie kolejne tury awansów. A propos, podczas jednej z takich tur zaobserwowałem wg jakiego klucza rozdzielane są awanse w Służbie Celnej. Myli się ten, kto uważa, że względy merytoryczne mają tu jakiekolwiek znaczenie, aby awansować trzeba albo należeć do wewnętrznej kliki towarzysko-biznesowej albo być przydupasem szefa albo donosić mu albo nie myśleć samodzielnie (wszak od myślenia jest szef) albo być mu oddanym jak mieszkaniec Korei Północnej swojemu ukochanemu przywódcy, a najlepiej wszystko to naraz.
Moja frustracja narastała i zacząłem się rozglądać za nową pracą. C.D.N.