Danzigerzoll
Nowy użytkownik
- Dołączył
- 14 Marzec 2006
- Posty
- 118
- Punkty reakcji
- 0
Ad vocem
Kwestia dwuinstancyjności w rzeczywistości cła od zawsze była względna. Zresztą - jest to i bolączka, i tradycja polskiej administracji. Za dawnych czasów drugą instancją był GUC (Główny Urząd Ceł - rozwinięcie dla młodzieży i gości), ten sam GUC, który kreował rzeczywistość za pomocą "ukazów" i blankietowych wytycznych, a także ten GUC, który - tak, tak! - dzielił kaskę dla celników na poziomie krajowym. Rozbieżności w zarobkach pomiędzy urzędami celnymi w Gdyni i w Gdańsku nie wzięły się z kosmosu. Po połączeniu obu tych UC w jedną Izbę wielu ludzi było zdziwionych poziomem zróżnicowania wynagrodzeń skc i inspektorów w obu tych instytucjach. A rozbieżności brały się i z uwagi na politykę dyrektora urzędu celnego, i z uwagi na umiejętności dotarcia dyrektora danego urzędu do ucha Prezesa GUC. Stare czasy.
Dwuinstancyjność postępowania jest faktem, a fakt podległości służbowej i finansowej organu I instancji nie wpływa (mam nadzieję) na jakość prowadzonych postępowań w pierwszej instancji. To dwie różne bajeczki.
W kwestii KAS. Jeżeli ktoś zada sobie trud prześledzenia moich wpisów na tym zacnym Forum - ten nie będzie zdziwiony moim zdaniem. A jest ono takie: nasza tzw. mundurowość jest fikcją prawną (taką jak na przykład tradycja czy zasady dobrej roboty). Łazimy w zielonym lub czarnym, napinamy mięśnie na defiladach i odpustach lokalnych, ozdabiamy czapki otokami i zbieramy gwiazdki oraz pomniejsze (z całym szacunkiem) belki na pagonach. Wbijamy się w dumę, że wyglądamy jak armia, jak zagon rycerzy Świętego Graala. A spoza tej fikcji prawnej i poloru zewnętrznego wyłazi i skrzeczy rzeczywistość. Tyle mamy z tych mundurów, że nie musimy zdzierać cywilnych, własnych gaci i T-shirtów. Poza tym, w odniesieniu do innych służb mundurowych mamy... Sami wiecie, co mamy. O tyle jest lepiej, że są dodatki graniczne i dodatki za wyżywienie, ale te pieniądze dotyczą określonej grupy celników.
Zmierzam do tego, że ucywilnienie części braci celniczej jest niczym zdrożnym. Ba! Nawet całej (choć tu pewnie numer nie przejdzie, bo - wicie, rozumicie - na granicy gość w garniturze przyjmujący deklaracje albo miła pani w żakiecie dłubiąca w nadkolu to lekki zgrzyt estetyczny).
Ale umundurowana rzesza ważnych ludzi w izbach i urzędach to już naprawdę nie jest konieczność i wymóg etosu. Wdrażanie kolejnych strategii i napinanie wspomnianych już mięśni nie zmieni faktu, że jesteśmy quasi służbą mundurową i wielu z nas spokojnie może wieść godne życie urzędnika państwowego bez konieczności wbijania się w arcywygodne sorty.
A czy naszym miejscom pracy grozi anihilacja? Pewnie części tych stanowisk wkrótce nie będzie, ale e-cłem nie załatwi się wszystkiego. Na końcu każdego systemu zawsze pozostaje ktoś, kto musi wcisnąć "Enter" lub "Delete"... Poza tym - widząc nabory do Izby w Gdyni (to znaczy brak naborów) myślę, że za 10 lat będzie bieganie za celnikiem, który wie, gdzie, co i jak wcisnąć i opisać. Średnia wieku niebezpiecznie się podnosi, robi się luka pokoleniowa.
Kwestia dwuinstancyjności w rzeczywistości cła od zawsze była względna. Zresztą - jest to i bolączka, i tradycja polskiej administracji. Za dawnych czasów drugą instancją był GUC (Główny Urząd Ceł - rozwinięcie dla młodzieży i gości), ten sam GUC, który kreował rzeczywistość za pomocą "ukazów" i blankietowych wytycznych, a także ten GUC, który - tak, tak! - dzielił kaskę dla celników na poziomie krajowym. Rozbieżności w zarobkach pomiędzy urzędami celnymi w Gdyni i w Gdańsku nie wzięły się z kosmosu. Po połączeniu obu tych UC w jedną Izbę wielu ludzi było zdziwionych poziomem zróżnicowania wynagrodzeń skc i inspektorów w obu tych instytucjach. A rozbieżności brały się i z uwagi na politykę dyrektora urzędu celnego, i z uwagi na umiejętności dotarcia dyrektora danego urzędu do ucha Prezesa GUC. Stare czasy.
Dwuinstancyjność postępowania jest faktem, a fakt podległości służbowej i finansowej organu I instancji nie wpływa (mam nadzieję) na jakość prowadzonych postępowań w pierwszej instancji. To dwie różne bajeczki.
W kwestii KAS. Jeżeli ktoś zada sobie trud prześledzenia moich wpisów na tym zacnym Forum - ten nie będzie zdziwiony moim zdaniem. A jest ono takie: nasza tzw. mundurowość jest fikcją prawną (taką jak na przykład tradycja czy zasady dobrej roboty). Łazimy w zielonym lub czarnym, napinamy mięśnie na defiladach i odpustach lokalnych, ozdabiamy czapki otokami i zbieramy gwiazdki oraz pomniejsze (z całym szacunkiem) belki na pagonach. Wbijamy się w dumę, że wyglądamy jak armia, jak zagon rycerzy Świętego Graala. A spoza tej fikcji prawnej i poloru zewnętrznego wyłazi i skrzeczy rzeczywistość. Tyle mamy z tych mundurów, że nie musimy zdzierać cywilnych, własnych gaci i T-shirtów. Poza tym, w odniesieniu do innych służb mundurowych mamy... Sami wiecie, co mamy. O tyle jest lepiej, że są dodatki graniczne i dodatki za wyżywienie, ale te pieniądze dotyczą określonej grupy celników.
Zmierzam do tego, że ucywilnienie części braci celniczej jest niczym zdrożnym. Ba! Nawet całej (choć tu pewnie numer nie przejdzie, bo - wicie, rozumicie - na granicy gość w garniturze przyjmujący deklaracje albo miła pani w żakiecie dłubiąca w nadkolu to lekki zgrzyt estetyczny).
Ale umundurowana rzesza ważnych ludzi w izbach i urzędach to już naprawdę nie jest konieczność i wymóg etosu. Wdrażanie kolejnych strategii i napinanie wspomnianych już mięśni nie zmieni faktu, że jesteśmy quasi służbą mundurową i wielu z nas spokojnie może wieść godne życie urzędnika państwowego bez konieczności wbijania się w arcywygodne sorty.
A czy naszym miejscom pracy grozi anihilacja? Pewnie części tych stanowisk wkrótce nie będzie, ale e-cłem nie załatwi się wszystkiego. Na końcu każdego systemu zawsze pozostaje ktoś, kto musi wcisnąć "Enter" lub "Delete"... Poza tym - widząc nabory do Izby w Gdyni (to znaczy brak naborów) myślę, że za 10 lat będzie bieganie za celnikiem, który wie, gdzie, co i jak wcisnąć i opisać. Średnia wieku niebezpiecznie się podnosi, robi się luka pokoleniowa.