G
Guest
Gość
W nr 04/08 z 14.01.2008 na stronie 24 artykuł o celnikach „Pamięć absolutna”. Jak nas traktują prokuratorzy i sądy. Absolutnym hitem jest łapówka 5 euro w dwóch banknotach. Warto poczytać.
Pamięć absolutna
Śledztwa przeciwko korupcji wśród celników zaczynają przypominać polowania na czarownice.
Przypadek pierwszy. Zbigniew Bojarski, celnik w Bezledach, przez cztery lata żył z piętnem łapówkarza. Wyrzucony z pracy, musiał śpiewać na weselach, by jakoś utrzymać rodzinę. Dopiero dwa miesiące temu wrócił do służby. A wszystko przez upór prokuratury, która uwierzyła, że około 50 razy przyjął łapówkę od rosyjskiego przemytnika. Szkopuł w tym, że kiedy Bojarski ubijał rzekomo na granicy lewe interesy' z handlarzem, ten właśnie odsiadywał w Kaliningradzie czteroletni wyrok za kradzieże.
Przypadek drugi. Andrzej Kisiel, celnik w Jędrzychowicach, któremu prokuratura postawiła zarzuty o korupcję, pamięta ponad 150 koleżanek i kolegów, z którymi przez lata dzielił się łapówkami od podróżnych. Wie, ile razy przekazywał innym celnikom pieniądze, w których pomieszczeniach przejścia granicznego to robił i jakie to były kwoty. Można by powiedzieć, że Kisiel ma pamięć absolutną, gdyby nie jeden szczegół. Skruszony celnik nie zna ani jednej konkretnej daty przestępstwa, przez co nie sposób zweryfikować niczego, co mówi. Jego dawni koledzy są przekonani, że Kisiel sypie nazwiskami na lewo i prawo, żeby wywalczyć dla siebie jak najniższy wyrok.
Dowód czy pomówienie?
Blady strach padł na celników w roku 2003, kiedy to w całej Polsce ruszyły śledztwa przeciwko korupcji na granicach Polski. Do dziś do aresztów trafiło ponad 200 funkcjonariuszy, a niemal 400 wyznaczono policyjny dozór. W większości spraw wina funkcjonariuszy nie budziła wątpliwości. Były zeznania świadków, bilingi, podsłuchy, potwierdzone fałszerstwa dokumentów. Dodatkowo wysoki status majątkowy niektórych nie dawał się wytłumaczyć ich oficjalnymi zarobkami.
Niestety, coraz częściej zdarza się, że celnicy trafiają do aresztów wyłącznie na podstawie pomówień niepopartych żadnymi dowodami. Szczególnie w Jeleniej Górze, gdzie zarzuty postawiono już 117 celnikom i strażnikom granicznym. Jak poinformowała nas Violetta Niziołek, rzeczniczka tamtejszej prokuratury, w żadnej ze spraw nie udało się potwierdzić winy poprzez zdjęcia z kamer, choć w wielu przypadkach do wręczania łapówek miało dochodzić bezpośrednio podczas odpraw na monitorowanym całodobowo przejściu granicznym. Ani razu nie złapano nikogo na gorącym uczynku, nie ujawniono kompromitujących rozmów telefonicznych czy choćby bilingów potwierdzających podejrzane kontakty. Wobec żadnego z celników nie zastosowano prowokacji policyjnej i kontrolowanego wręczenia łapówki. Nie próbowano nawet zasięgnąć języka u niemieckich celników, którzy na co dzień obserwują pracę polskich kolegów. Właściwie cały materiał dowodowy opiera się na słowach tych, którzy przyznali się do winy i wskazali innych rzekomo skorumpowanych funkcjonariuszy. Ich zeznania budzą jednak poważne wątpliwości.
- Świadkowie nie tylko nie pamiętają konkretnych dat, ale nawet pory roku czy dnia. W efekcie klasyczny akt oskarżenia mówi o tym, że celnik kilkanaście razy' przyjął łapówkę w łącznej kwocie nie mniejszej niż 5 tysięcy złotych. Czasem podaje się 10 tysięcy. Nie sposób jednak pojąć, w jaki sposób wyliczano te sumy. Nie wiadomo też, którzy przemytnicy wręczali pieniądze - mówi mec. Grzegorz Janisławski. który broni dziś prawie 20 celników.
Problem nie dotyczy jedynie zachodniej granicy. Podobne przypadki znaleźliśmy również na przejściach z Ukrainą. Tu jednak w oskarżeniach prym wiodą nie tyle skruszeni funkcjonariusze, co przemytnicy, którzy załatwiają w ten sposób własne interesy. - Czujemy się zaszczuci. Na niektórych przejściach uczciwi celnicy chodzą rozdygotani, bo handlarze, którym daliśmy się we znaki, grożą, że pójdą do prokuratury i zeznają cokolwiek, jak nie przestaniemy się czepiać. Niejeden z nas zaczął z tego powodu przymykać oko. Jeśli o takie efekty antykorupcyjnej akcji chodziło prokuraturze, to gratuluję - ironizuje funkcjonariusz z Medyki. Woli nie podawać nazwiska, bo mówi, że nie chce być następny.
Długo nie popracujesz
Opinię o zagrożeniach szantażem ze strony przemytników potwierdza Janusz Krysiak, szef związku zawodowego celników, który zlecił specjalne badania w tej sprawie. Opublikowane w marcu 2007 roku wyniki wykazały, że ok. 70 proc. celników pracujących na przejściach z obwodem kaliningradzkim spotkało się z groźbami pobicia lub donosu. Kilku najbardziej dociekliwych funkcjonariuszy zostało napadniętych przez nieznanych sprawców. Najgorsza sytuacja panuje jednak na granicy z Ukrainą, przez którą codziennie tysiące osób próbują szmuglować alkohol, papierosy, benzynę lub podróbki markowych ciuchów.
Przekonał się o tym m.in. Piotr Malicki, któremu w grudniu 2006 roku jeden z ukraińskich przemytników próbował wręczyć 50 dolarów łapówki. Skończyło się na zatrzymaniu handlarza i skierowaniu aktu oskarżenia do sądu. - Po tym wydarzeniu kilkakrotnie kierowcy ukraińskich autobusów mówili mi: "Pan, ty długo tu nie popracujesz". Wiedziałem więc, że coś się szykuje - wspomina Malicki. I rzeczywiście. Cztery miesiące później po Malickiego przyszła policja. Okazało się, że dzień wcześniej ukraiński przemytnik Wiktor Timoszczuk oskarżył go o przyjęcie 100 zł łapówki w dwóch banknotach po 50 zł. Początkowo twierdził, że stało się to między sierpniem i wrześniem roku 2006, potem okres ten rozszerzył się na październik Po analizie harmonogramu służby Malickiego wyszło bowiem na jaw, że tylko w październiku celnik mógł odprawiać Ukraińca.
Cały materiał dowodowy streszczał się w kilku zdaniach przemytnika, który z niewyjaśnionych przyczyn nagle przypomniał sobie o przestępstwie sprzed pół roku. Nikt więcej nie oskarżył Malickiego o korupcję, nie znaleziono też żadnego dowodu w materiałach z kamer, żadnego sfałszowanego dokumentu. Celnik cieszył się w pracy doskonałą opinią.
- Niech pan zobaczy, jaki ze mnie łapówkarz. Po 14 latach pracy jeżdżę 9-letnim matizem, mieszkam z żoną i córką na niecałych 30 metrach - mówi Malicki.
Z zeznań przemytnika wynikało, iż celnik wziął łapówkę za to, że potwierdził Ukraińcowi legalny dokument tax free, uprawniający do zwrotu VAT za towar kupiony na Zachodzie. Malicki nie przymknął więc oka na żadne wykroczenie, po prostu podbił to, co podbić musiał. Kompletnie nie wiadomo, za co miałby brać pieniądze. Mimo to prosto z przesłuchania trafił do sądu, który bez żadnych wątpliwości orzekł areszt. Znalazł się w trzyosobowej celi m.in. z ukraińskim recydywistą. Dopiero po 13 dniach, kiedy inny sędzia rozpatrywał odwołanie od decyzji o areszcie, uznano, że stanowiące jedyny dowód pomówienie przemytnika to za mało. Malickiemu zamieniono areszt na dozór. Cóż z tego, skoro stracił pracę i nie odzyska jej, dopóki nie zostanie uniewinniony prawomocnym wyrokiem.
10 dolarów, cztery lata
Jak to możliwe? Celnikom daje się we znaki niefortunna ustawa o służbie celnej, obowiązująca od 1999 roku. Oskarżony o przestępstwo policjant do czasu zakończenia procesu pozostaje zawieszony i ma prawo do połowy pensji, natomiast celnik już w chwili tymczasowego aresztowania bezwarunkowo ląduje na bruku. Jeśli zaś na początku sprawy uda mu się cudem uniknąć aresztu, zostaje zwolniony w chwili wniesienia aktu oskarżenia do sądu. Policjantowi to nie grozi.
Malicki stracił środki do życia i do dziś nie znalazł nowego zajęcia. Bo kto zatrudni byłego celnika, który w papierach ma natychmiastowe zwolnienie za łapówkarstwo? Ile lat będzie potrzebował, by udowodnić swe racje przed sądem i oczyścić kartotekę?
Zbigniew Bojarski, celnik z Bezled, który nieraz dał się we znaki handlarzom, czekał na sprawiedliwość cztery lata. Jego koszmar zaczął się 20 listopada 2003 roku, dwa dni po 10. rocznicy podjęcia pracy w służbie celnej. Policjanci przyjechali po niego rano, założyli kajdanki, zawieźli do prokuratury. O łapówkarstwo pomówiła Bojarskiego przemytniczka z obwodu kaliningradzkiego. Dobrowolnie zgłosiła się do prokuratury i zeznała, że parę lat wcześniej wspólnie z mężem kilkadziesiąt razy wręczali Bojarskiemu po 10 dolarów. Wystarczyło. Celnik na cztery miesiące trafił za kraty, stracił pracę i przeżył upokarzający proces, który ostatecznie zakończył się dopiero w sierpniu 2007 roku. - Mogłem być oczyszczony z zarzutów już po kilku miesiącach, bo wyszło na jaw, że mąż przemytniczki nie mógł mnie opłacać, gdyż w tym czasie siedział w więzieniu. Gdyby prokurator sprawdził tzw. książki służby, pewnie by się zorientował, że z tym panem nigdy nie miałem kontaktu. A jego żona tylko trzykrotnie przekraczała granicę w czasie mojej służby, więc nie mogła mi wręczać łapówki kilkadziesiąt razy - opowiada Bojarski.
Zresztą kobieta odwołała oskarżenia, pisząc w oświadczeniu, że złożyła zeznania pod presją prokuratora. Bardzo to ubodło prowadzących śledztwo, którzy postanowili na siłę wykazać winę Bojarskiego. Skierowali do sądu akt oskarżenia, domagając się dla celnika prawie dwóch lat więzienia. Następne miesiące były koszmarem dla jego rodziny. Dzieci musiały wysłuchiwać, że ich tata to bandyta, a Bojarski nie mógł znaleźć żadnej pracy. To wtedy, żeby jakoś żyć, zaczął śpiewać na weselach. Prokuratura przegrała sprawę z kretesem. Sąd odwoławczy uznał nawet, że argumenty oskarżycieli są "w oczywisty sposób niezasadne". Bojarski mógł wreszcie wrócić do służby. I znowu okazało się, jak niefortunna jest ustawa. Prawo nie pozwalało, by celnikowi zrekompensować straty: wypłacić zaległą pensję i wyrównać składki ZUS.
Skruszeni i oskarżeni
Celnik z Bezled i tak miał szczęście, że sąd przyjął do wiadomości odwołanie zeznań przez rosyjską handlarkę. O wiele gorzej mają funkcjonariusze z Jędrzychowic, przeciwko którym zeznaje kilkunastu skruszonych celników lub strażników granicznych. Jeden z nich, Grzegorz Konopka, w 2005 roku przyznał się do łapówkarstwa i dostał rok i dziewięć miesięcy więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Podczas śledztwa wskazał również innych rzekomo skorumpowanych funkcjonariuszy.
- Wiedziałem, że im większa będzie moja współpraca z prokuraturą, tym niższy dostanę wyrok. Wskazywałem więc tych, którzy mieli na sumieniu winy, i tych, których nie lubiłem. Chciałem, by jak najszybciej zamieniono mi areszt na dozór. Zatrzymany ze mną kolega nie przyznał się do winy i spędził w areszcie 10 miesięcy - opowiada Konopka.
Dziś jeździ po sądach i odwołuje zeznania przeciwko kolejnym funkcjonariuszom. Uznawany jest jednak za osobę niewiarygodną. Sędziowie uważają, że dogadał się z oskarżonymi. Nie wiadomo tylko, dlaczego jego wcześniejszym zeznaniom dano wiarę, skoro w wielu przypadkach nie sposób ich było w żaden sposób potwierdzić. Chyba że zeznaniami równie wiarygodnych świadków.
W Zgorzelcu spotykamy się z sześcioma celnikami, którzy ostatnio dołączyli do ponad setki podejrzanych. Wszyscy mają wyższe wykształcenie albo właśnie kończą studia zaoczne. Przez lata żaden nie dorobił się majątku, bo jak tu się dorobić, jeśli pensja doświadczonego celnika z 10-letnim stażem to niecałe dwa tysiące złotych na rękę? Dlatego niektórzy z naszych rozmówców wciąż mieszkają z rodzicami, są po uszy zadłużeni, komuś po aferze rozpadło się małżeństwo, ktoś leczy się u psychiatry. Żyją pogrążeni we wstydzie, poddani ostracyzmowi znajomych, sąsiadów. Nie mogą zapomnieć upokorzenia, kiedy trafiali do śmierdzącej, zatęchłej, odrapanej izby zatrzymań.
Każdy dostał zarzut przyjęcia 5 tys. zł łapówki. W sprawie jednego z nich prokurator uznał, że celnik brał łapówki już dwa lata przed podjęciem pracy w służbie celnej ! Inny miał przyjmować pieniądze w Jędrzychowicach nie tylko zanim został celnikiem, ale również dwa lata po tym, jak przeniósł się na drugi koniec Polski.
W sprawach celników z Jędrzychowic przewija się ten sam krąg pomawiających. Część z nich ma marną reputację. Najważniejszy w tej grupie jest Jarosław Maćkowski. To dzięki jego zeznaniom w 2003 roku zaczęło się całe śledztwo. Jak ustalił "Newsweek", Maćkowski odsiaduje wyrok za zabójstwo koleżanki z pracy. Inny ze świadków, Andrzej Tyk, zasłynął stwierdzeniem, że jeden z funkcjonariuszy przyjął 5 euro łapówki w dwóch banknotach, choć nie istnieją banknoty o nominale niższym niż 5 euro. Następny świadek, Andrzej Kisiel, został zapamiętany przez wielu obecnych funkcjonariuszy jako człowiek o wyraźnie spaczonej psychice.
- Cały czas podkreślał swoje niemieckie korzenie. Potrafił się przywitać, krzycząc "Sieg heil!" Bywało, że do podróżnych na przejściu zwracał się: "Ty polska świnio" - mówi Patryk, który jeszcze nie otrzymał zarzutów, ale spodziewa się ich każdego dnia, bo z Kisielem miał na pieńku od lat.
Przemytu nie było
Dotychczas tylko jednemu celnikowi, Zdzisławowi Furmaniukowi, udało się udowodnić niekompetencję jeleniogórskiej prokuratury. Tyle że Furmaniuk jest dobrze wykształconym prawnikiem. Ma za sobą 16 lat pracy w policji, skąd ze stanowiska zastępcy wydziału kryminalnego komendy na wrocławskich Krzykach przeniósł się w 1993 roku do izby celnej. Współtworzył w niej wydział zwalczania przestępczości, który uzyskiwał doskonałe wyniki. Skończył studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim i podyplomowe studium prawa gospodarczego.
W grudniu 2002 roku jeleniogórska prokuratura oskarżyła go o zacieranie śladów przestępstwa przemytu samochodu z Francji. Furmaniuk został usunięty ze służby, po czym dwukrotnie udowodnił przed sądem, że żadnego przemytu nie było, a auto użytkowano zgodnie z prawem. W wyroku drugiej instancji sędzia stwierdził wręcz, że zarzuty prokuratury są w oczywisty sposób bezzasadne. Furmaniuk największe pretensje ma o to, że prokurator był do tego stopnia pewny siebie, iż nie powołał nawet biegłych, aby potwierdzić swe przypuszczenia. A korzystną dla celnika opinię prawną, napisaną przez prof. Zygfryda Siwika, kierownika Katedry Prawa Karnego Gospodarczego Uniwersytetu Wrocławskiego, zignorował. - W efekcie czytałem obrzydliwe artykuły na swój temat, straciłem dobre imię i wysokie stanowisko. Musiałem zatrudnić się jako ochroniarz. Moja żona i córka przerwały studia, bo nie mieliśmy z czego ich opłacić. Dopiero po 2,5 roku mogłem wrócić do izby celnej, oczywiście bez żadnej rekompensaty, bo taką nam zafundowano ustawę - mówi Furmaniuk, którego skargę przyjął do rozpatrzenia Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu.
Strasburg to ostatnia deska ratunku dla funkcjonariuszy walczących przeciwko niesprawiedliwej ustawie, w jawny sposób kpiącej z zasady domniemania niewinności. Celnicy muszą szukać pomocy za granicą, bo w Polsce ich protesty nikogo nie obchodzą. Uważani są za najbardziej skorumpowaną służbę mundurową, niestety, w dużej mierze nie bez powodów. Tym trudniej jest więc walczyć tym, którzy padają ofiarą niesłusznych oskarżeń. Nikt im nie wierzy, nikt też nad nimi się nie lituje. W końcu, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.
Niektóre nazwiska zostały zmienione
Newsweek _ Marek Kęskrawiec
Pamięć absolutna
Śledztwa przeciwko korupcji wśród celników zaczynają przypominać polowania na czarownice.
Przypadek pierwszy. Zbigniew Bojarski, celnik w Bezledach, przez cztery lata żył z piętnem łapówkarza. Wyrzucony z pracy, musiał śpiewać na weselach, by jakoś utrzymać rodzinę. Dopiero dwa miesiące temu wrócił do służby. A wszystko przez upór prokuratury, która uwierzyła, że około 50 razy przyjął łapówkę od rosyjskiego przemytnika. Szkopuł w tym, że kiedy Bojarski ubijał rzekomo na granicy lewe interesy' z handlarzem, ten właśnie odsiadywał w Kaliningradzie czteroletni wyrok za kradzieże.
Przypadek drugi. Andrzej Kisiel, celnik w Jędrzychowicach, któremu prokuratura postawiła zarzuty o korupcję, pamięta ponad 150 koleżanek i kolegów, z którymi przez lata dzielił się łapówkami od podróżnych. Wie, ile razy przekazywał innym celnikom pieniądze, w których pomieszczeniach przejścia granicznego to robił i jakie to były kwoty. Można by powiedzieć, że Kisiel ma pamięć absolutną, gdyby nie jeden szczegół. Skruszony celnik nie zna ani jednej konkretnej daty przestępstwa, przez co nie sposób zweryfikować niczego, co mówi. Jego dawni koledzy są przekonani, że Kisiel sypie nazwiskami na lewo i prawo, żeby wywalczyć dla siebie jak najniższy wyrok.
Dowód czy pomówienie?
Blady strach padł na celników w roku 2003, kiedy to w całej Polsce ruszyły śledztwa przeciwko korupcji na granicach Polski. Do dziś do aresztów trafiło ponad 200 funkcjonariuszy, a niemal 400 wyznaczono policyjny dozór. W większości spraw wina funkcjonariuszy nie budziła wątpliwości. Były zeznania świadków, bilingi, podsłuchy, potwierdzone fałszerstwa dokumentów. Dodatkowo wysoki status majątkowy niektórych nie dawał się wytłumaczyć ich oficjalnymi zarobkami.
Niestety, coraz częściej zdarza się, że celnicy trafiają do aresztów wyłącznie na podstawie pomówień niepopartych żadnymi dowodami. Szczególnie w Jeleniej Górze, gdzie zarzuty postawiono już 117 celnikom i strażnikom granicznym. Jak poinformowała nas Violetta Niziołek, rzeczniczka tamtejszej prokuratury, w żadnej ze spraw nie udało się potwierdzić winy poprzez zdjęcia z kamer, choć w wielu przypadkach do wręczania łapówek miało dochodzić bezpośrednio podczas odpraw na monitorowanym całodobowo przejściu granicznym. Ani razu nie złapano nikogo na gorącym uczynku, nie ujawniono kompromitujących rozmów telefonicznych czy choćby bilingów potwierdzających podejrzane kontakty. Wobec żadnego z celników nie zastosowano prowokacji policyjnej i kontrolowanego wręczenia łapówki. Nie próbowano nawet zasięgnąć języka u niemieckich celników, którzy na co dzień obserwują pracę polskich kolegów. Właściwie cały materiał dowodowy opiera się na słowach tych, którzy przyznali się do winy i wskazali innych rzekomo skorumpowanych funkcjonariuszy. Ich zeznania budzą jednak poważne wątpliwości.
- Świadkowie nie tylko nie pamiętają konkretnych dat, ale nawet pory roku czy dnia. W efekcie klasyczny akt oskarżenia mówi o tym, że celnik kilkanaście razy' przyjął łapówkę w łącznej kwocie nie mniejszej niż 5 tysięcy złotych. Czasem podaje się 10 tysięcy. Nie sposób jednak pojąć, w jaki sposób wyliczano te sumy. Nie wiadomo też, którzy przemytnicy wręczali pieniądze - mówi mec. Grzegorz Janisławski. który broni dziś prawie 20 celników.
Problem nie dotyczy jedynie zachodniej granicy. Podobne przypadki znaleźliśmy również na przejściach z Ukrainą. Tu jednak w oskarżeniach prym wiodą nie tyle skruszeni funkcjonariusze, co przemytnicy, którzy załatwiają w ten sposób własne interesy. - Czujemy się zaszczuci. Na niektórych przejściach uczciwi celnicy chodzą rozdygotani, bo handlarze, którym daliśmy się we znaki, grożą, że pójdą do prokuratury i zeznają cokolwiek, jak nie przestaniemy się czepiać. Niejeden z nas zaczął z tego powodu przymykać oko. Jeśli o takie efekty antykorupcyjnej akcji chodziło prokuraturze, to gratuluję - ironizuje funkcjonariusz z Medyki. Woli nie podawać nazwiska, bo mówi, że nie chce być następny.
Długo nie popracujesz
Opinię o zagrożeniach szantażem ze strony przemytników potwierdza Janusz Krysiak, szef związku zawodowego celników, który zlecił specjalne badania w tej sprawie. Opublikowane w marcu 2007 roku wyniki wykazały, że ok. 70 proc. celników pracujących na przejściach z obwodem kaliningradzkim spotkało się z groźbami pobicia lub donosu. Kilku najbardziej dociekliwych funkcjonariuszy zostało napadniętych przez nieznanych sprawców. Najgorsza sytuacja panuje jednak na granicy z Ukrainą, przez którą codziennie tysiące osób próbują szmuglować alkohol, papierosy, benzynę lub podróbki markowych ciuchów.
Przekonał się o tym m.in. Piotr Malicki, któremu w grudniu 2006 roku jeden z ukraińskich przemytników próbował wręczyć 50 dolarów łapówki. Skończyło się na zatrzymaniu handlarza i skierowaniu aktu oskarżenia do sądu. - Po tym wydarzeniu kilkakrotnie kierowcy ukraińskich autobusów mówili mi: "Pan, ty długo tu nie popracujesz". Wiedziałem więc, że coś się szykuje - wspomina Malicki. I rzeczywiście. Cztery miesiące później po Malickiego przyszła policja. Okazało się, że dzień wcześniej ukraiński przemytnik Wiktor Timoszczuk oskarżył go o przyjęcie 100 zł łapówki w dwóch banknotach po 50 zł. Początkowo twierdził, że stało się to między sierpniem i wrześniem roku 2006, potem okres ten rozszerzył się na październik Po analizie harmonogramu służby Malickiego wyszło bowiem na jaw, że tylko w październiku celnik mógł odprawiać Ukraińca.
Cały materiał dowodowy streszczał się w kilku zdaniach przemytnika, który z niewyjaśnionych przyczyn nagle przypomniał sobie o przestępstwie sprzed pół roku. Nikt więcej nie oskarżył Malickiego o korupcję, nie znaleziono też żadnego dowodu w materiałach z kamer, żadnego sfałszowanego dokumentu. Celnik cieszył się w pracy doskonałą opinią.
- Niech pan zobaczy, jaki ze mnie łapówkarz. Po 14 latach pracy jeżdżę 9-letnim matizem, mieszkam z żoną i córką na niecałych 30 metrach - mówi Malicki.
Z zeznań przemytnika wynikało, iż celnik wziął łapówkę za to, że potwierdził Ukraińcowi legalny dokument tax free, uprawniający do zwrotu VAT za towar kupiony na Zachodzie. Malicki nie przymknął więc oka na żadne wykroczenie, po prostu podbił to, co podbić musiał. Kompletnie nie wiadomo, za co miałby brać pieniądze. Mimo to prosto z przesłuchania trafił do sądu, który bez żadnych wątpliwości orzekł areszt. Znalazł się w trzyosobowej celi m.in. z ukraińskim recydywistą. Dopiero po 13 dniach, kiedy inny sędzia rozpatrywał odwołanie od decyzji o areszcie, uznano, że stanowiące jedyny dowód pomówienie przemytnika to za mało. Malickiemu zamieniono areszt na dozór. Cóż z tego, skoro stracił pracę i nie odzyska jej, dopóki nie zostanie uniewinniony prawomocnym wyrokiem.
10 dolarów, cztery lata
Jak to możliwe? Celnikom daje się we znaki niefortunna ustawa o służbie celnej, obowiązująca od 1999 roku. Oskarżony o przestępstwo policjant do czasu zakończenia procesu pozostaje zawieszony i ma prawo do połowy pensji, natomiast celnik już w chwili tymczasowego aresztowania bezwarunkowo ląduje na bruku. Jeśli zaś na początku sprawy uda mu się cudem uniknąć aresztu, zostaje zwolniony w chwili wniesienia aktu oskarżenia do sądu. Policjantowi to nie grozi.
Malicki stracił środki do życia i do dziś nie znalazł nowego zajęcia. Bo kto zatrudni byłego celnika, który w papierach ma natychmiastowe zwolnienie za łapówkarstwo? Ile lat będzie potrzebował, by udowodnić swe racje przed sądem i oczyścić kartotekę?
Zbigniew Bojarski, celnik z Bezled, który nieraz dał się we znaki handlarzom, czekał na sprawiedliwość cztery lata. Jego koszmar zaczął się 20 listopada 2003 roku, dwa dni po 10. rocznicy podjęcia pracy w służbie celnej. Policjanci przyjechali po niego rano, założyli kajdanki, zawieźli do prokuratury. O łapówkarstwo pomówiła Bojarskiego przemytniczka z obwodu kaliningradzkiego. Dobrowolnie zgłosiła się do prokuratury i zeznała, że parę lat wcześniej wspólnie z mężem kilkadziesiąt razy wręczali Bojarskiemu po 10 dolarów. Wystarczyło. Celnik na cztery miesiące trafił za kraty, stracił pracę i przeżył upokarzający proces, który ostatecznie zakończył się dopiero w sierpniu 2007 roku. - Mogłem być oczyszczony z zarzutów już po kilku miesiącach, bo wyszło na jaw, że mąż przemytniczki nie mógł mnie opłacać, gdyż w tym czasie siedział w więzieniu. Gdyby prokurator sprawdził tzw. książki służby, pewnie by się zorientował, że z tym panem nigdy nie miałem kontaktu. A jego żona tylko trzykrotnie przekraczała granicę w czasie mojej służby, więc nie mogła mi wręczać łapówki kilkadziesiąt razy - opowiada Bojarski.
Zresztą kobieta odwołała oskarżenia, pisząc w oświadczeniu, że złożyła zeznania pod presją prokuratora. Bardzo to ubodło prowadzących śledztwo, którzy postanowili na siłę wykazać winę Bojarskiego. Skierowali do sądu akt oskarżenia, domagając się dla celnika prawie dwóch lat więzienia. Następne miesiące były koszmarem dla jego rodziny. Dzieci musiały wysłuchiwać, że ich tata to bandyta, a Bojarski nie mógł znaleźć żadnej pracy. To wtedy, żeby jakoś żyć, zaczął śpiewać na weselach. Prokuratura przegrała sprawę z kretesem. Sąd odwoławczy uznał nawet, że argumenty oskarżycieli są "w oczywisty sposób niezasadne". Bojarski mógł wreszcie wrócić do służby. I znowu okazało się, jak niefortunna jest ustawa. Prawo nie pozwalało, by celnikowi zrekompensować straty: wypłacić zaległą pensję i wyrównać składki ZUS.
Skruszeni i oskarżeni
Celnik z Bezled i tak miał szczęście, że sąd przyjął do wiadomości odwołanie zeznań przez rosyjską handlarkę. O wiele gorzej mają funkcjonariusze z Jędrzychowic, przeciwko którym zeznaje kilkunastu skruszonych celników lub strażników granicznych. Jeden z nich, Grzegorz Konopka, w 2005 roku przyznał się do łapówkarstwa i dostał rok i dziewięć miesięcy więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Podczas śledztwa wskazał również innych rzekomo skorumpowanych funkcjonariuszy.
- Wiedziałem, że im większa będzie moja współpraca z prokuraturą, tym niższy dostanę wyrok. Wskazywałem więc tych, którzy mieli na sumieniu winy, i tych, których nie lubiłem. Chciałem, by jak najszybciej zamieniono mi areszt na dozór. Zatrzymany ze mną kolega nie przyznał się do winy i spędził w areszcie 10 miesięcy - opowiada Konopka.
Dziś jeździ po sądach i odwołuje zeznania przeciwko kolejnym funkcjonariuszom. Uznawany jest jednak za osobę niewiarygodną. Sędziowie uważają, że dogadał się z oskarżonymi. Nie wiadomo tylko, dlaczego jego wcześniejszym zeznaniom dano wiarę, skoro w wielu przypadkach nie sposób ich było w żaden sposób potwierdzić. Chyba że zeznaniami równie wiarygodnych świadków.
W Zgorzelcu spotykamy się z sześcioma celnikami, którzy ostatnio dołączyli do ponad setki podejrzanych. Wszyscy mają wyższe wykształcenie albo właśnie kończą studia zaoczne. Przez lata żaden nie dorobił się majątku, bo jak tu się dorobić, jeśli pensja doświadczonego celnika z 10-letnim stażem to niecałe dwa tysiące złotych na rękę? Dlatego niektórzy z naszych rozmówców wciąż mieszkają z rodzicami, są po uszy zadłużeni, komuś po aferze rozpadło się małżeństwo, ktoś leczy się u psychiatry. Żyją pogrążeni we wstydzie, poddani ostracyzmowi znajomych, sąsiadów. Nie mogą zapomnieć upokorzenia, kiedy trafiali do śmierdzącej, zatęchłej, odrapanej izby zatrzymań.
Każdy dostał zarzut przyjęcia 5 tys. zł łapówki. W sprawie jednego z nich prokurator uznał, że celnik brał łapówki już dwa lata przed podjęciem pracy w służbie celnej ! Inny miał przyjmować pieniądze w Jędrzychowicach nie tylko zanim został celnikiem, ale również dwa lata po tym, jak przeniósł się na drugi koniec Polski.
W sprawach celników z Jędrzychowic przewija się ten sam krąg pomawiających. Część z nich ma marną reputację. Najważniejszy w tej grupie jest Jarosław Maćkowski. To dzięki jego zeznaniom w 2003 roku zaczęło się całe śledztwo. Jak ustalił "Newsweek", Maćkowski odsiaduje wyrok za zabójstwo koleżanki z pracy. Inny ze świadków, Andrzej Tyk, zasłynął stwierdzeniem, że jeden z funkcjonariuszy przyjął 5 euro łapówki w dwóch banknotach, choć nie istnieją banknoty o nominale niższym niż 5 euro. Następny świadek, Andrzej Kisiel, został zapamiętany przez wielu obecnych funkcjonariuszy jako człowiek o wyraźnie spaczonej psychice.
- Cały czas podkreślał swoje niemieckie korzenie. Potrafił się przywitać, krzycząc "Sieg heil!" Bywało, że do podróżnych na przejściu zwracał się: "Ty polska świnio" - mówi Patryk, który jeszcze nie otrzymał zarzutów, ale spodziewa się ich każdego dnia, bo z Kisielem miał na pieńku od lat.
Przemytu nie było
Dotychczas tylko jednemu celnikowi, Zdzisławowi Furmaniukowi, udało się udowodnić niekompetencję jeleniogórskiej prokuratury. Tyle że Furmaniuk jest dobrze wykształconym prawnikiem. Ma za sobą 16 lat pracy w policji, skąd ze stanowiska zastępcy wydziału kryminalnego komendy na wrocławskich Krzykach przeniósł się w 1993 roku do izby celnej. Współtworzył w niej wydział zwalczania przestępczości, który uzyskiwał doskonałe wyniki. Skończył studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim i podyplomowe studium prawa gospodarczego.
W grudniu 2002 roku jeleniogórska prokuratura oskarżyła go o zacieranie śladów przestępstwa przemytu samochodu z Francji. Furmaniuk został usunięty ze służby, po czym dwukrotnie udowodnił przed sądem, że żadnego przemytu nie było, a auto użytkowano zgodnie z prawem. W wyroku drugiej instancji sędzia stwierdził wręcz, że zarzuty prokuratury są w oczywisty sposób bezzasadne. Furmaniuk największe pretensje ma o to, że prokurator był do tego stopnia pewny siebie, iż nie powołał nawet biegłych, aby potwierdzić swe przypuszczenia. A korzystną dla celnika opinię prawną, napisaną przez prof. Zygfryda Siwika, kierownika Katedry Prawa Karnego Gospodarczego Uniwersytetu Wrocławskiego, zignorował. - W efekcie czytałem obrzydliwe artykuły na swój temat, straciłem dobre imię i wysokie stanowisko. Musiałem zatrudnić się jako ochroniarz. Moja żona i córka przerwały studia, bo nie mieliśmy z czego ich opłacić. Dopiero po 2,5 roku mogłem wrócić do izby celnej, oczywiście bez żadnej rekompensaty, bo taką nam zafundowano ustawę - mówi Furmaniuk, którego skargę przyjął do rozpatrzenia Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu.
Strasburg to ostatnia deska ratunku dla funkcjonariuszy walczących przeciwko niesprawiedliwej ustawie, w jawny sposób kpiącej z zasady domniemania niewinności. Celnicy muszą szukać pomocy za granicą, bo w Polsce ich protesty nikogo nie obchodzą. Uważani są za najbardziej skorumpowaną służbę mundurową, niestety, w dużej mierze nie bez powodów. Tym trudniej jest więc walczyć tym, którzy padają ofiarą niesłusznych oskarżeń. Nikt im nie wierzy, nikt też nad nimi się nie lituje. W końcu, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.
Niektóre nazwiska zostały zmienione
Newsweek _ Marek Kęskrawiec