Głos Koszaliński
21 września 2007 - 0:01
Bunt celników
Koszalińscy celnicy chcą odejść z pracy, bo dyrektor każe im jeździć w teren na własny koszt. - To, co dyrekcja z nami wyrabia to skandal! - żalą się pracownicy.
Oszczędzajcie z głową
Nawet jeżeli decyzja Izby Celnej jest zgoda z prawem to jest bezmyślna. Dobrze jest oszczędzać, ale trzeba to robić z głową. Każde dziecko wie, że "jaka płaca, taka praca”. Odbieranie ludziom pieniędzy skończy się albo ich odejściem z pracy, albo wielkim kombinowaniem jak obejść nowe przepisy. Tak czy inaczej najbardziej skorzystają na tym ci, którzy podatków płacić nie chcą. Będą mieli jak w raju.
Piotr PolechońskiWczoraj o sprawie powiadomili Państwową Inspekcję Pracy.
Chodzi o 30 pracowników wydziału szczególnego nadzoru podatkowego, który jest częścią Urzędu Celnego w Koszalinie podlegającemu Izbie Celnej w Szczecinie. Większość z nich mieszka poza Koszalinem. Każdy z nich wyjeżdża w teren i sprawdza miejsca, gdzie handluje się towarami z akcyzą. A tych na obszarze byłego województwa koszalińskiego są setki. Pracownicy urzędu codziennie odwiedzają sklepy, kontrolują dokumenty i sprawdzają m. in., czy banderole na papierosowych paczkach i butelkach alkoholu są legalne. Ich nadzorowi podlegają też salony gier i gorzelnie.
Płaćcie sami
Do niedawna celnicy - choć jeździli samochodami prywatnymi - mogli liczyć na to, że pracodawca zwróci im koszty podróży za całą drogę, od chwili wyjazdu z domu. Czasami odwiedzają kilka miejscowości i robią ponad 100 kilometrów. Jednak Jacek Kapica, dyrektor szczecińskiej Izby Celnej, obowiązujące zasady zmienił. I teraz każdy pracownik, który wyjeżdża w teren, za dojazd do pierwszego miejsca kontroli - jak również za powrót z ostatniej kontrolowanej miejscowości - musi za paliwo płacić z własnej kieszeni.
- Pospadaliśmy z krzeseł, gdy o tym się dowiedzieliśmy! - mówią zdenerwowani pracownicy. - Przecież miesięcznie będziemy tracić kilkaset złotych. Dodają, że często do pierwszej kontroli jadą ponad 50 kilometrów i nierzadko, na przykład gdy chodzi o gorzelnie, przez cały dzień pracują tylko w jednej miejscowości. A to oznacza, że za całą służbową podróż zapłacą oni. Twierdzą, że przy miesięcznych zarobkach rzędu 1.5-2 tys. zł netto kilkusetzłotowe straty są dla nich nie do przyjęcia. Według celników dyrekcja chce w ten sposób znaleźć dodatkowe oszczędności. - Ale dlaczego naszym kosztem?! - pytają. Wczoraj o łamaniu praw pracowniczych poinformowali Państwową Inspekcję Pracy w Koszalinie. Celnicy nie wykluczają, że zwrócą się też do Sądu Pracy.
Mamy prawo
- Niech najpierw do sądu pójdą, a potem będziemy rozmawiać. Liczymy, że emocje opadną i do tego nie dojdzie - mówi Monika Woźniak - Lewandowska, rzecznik prasowy Izby Celnej w Szczecinie (dyrektor Jacek Kapica jest na urlopie). - Działamy zgodnie z prawem. Po prostu uznaliśmy, że przejazd z domu do pierwszego miejsca, gdzie zaczynają kontrolę nie jest przejazdem w ramach podróży służbowej. Podobnie jak powrót z ostatniej kontroli - mówi. Przyznaje, że celnicy mogą być niezadowoleni, ale takie są prawa ekonomii. - To chyba naturalne, że nie chcemy wydawać pieniędzy tam, gdzie nie musimy - wyjaśnia.
- Z obowiązujących dziś przepisów o podróżach służbowych nie wynika wprost, że koszaliński Urząd Celny robi słusznie lub niesłusznie zmieniając zasady rozliczania. Na pewno dużo tu zależy od dobrej woli pracodawcy - mówi Irena Renda, radca prawny, specjalizująca się w prawie pracy.
- Zobaczymy, co będzie, jak wszyscy odejdziemy z pracy. Tak traktować na pewno się nie damy - grożą celnicy.
Piotr Polechoński
21 września 2007 - 0:01
Bunt celników
Koszalińscy celnicy chcą odejść z pracy, bo dyrektor każe im jeździć w teren na własny koszt. - To, co dyrekcja z nami wyrabia to skandal! - żalą się pracownicy.
Oszczędzajcie z głową
Nawet jeżeli decyzja Izby Celnej jest zgoda z prawem to jest bezmyślna. Dobrze jest oszczędzać, ale trzeba to robić z głową. Każde dziecko wie, że "jaka płaca, taka praca”. Odbieranie ludziom pieniędzy skończy się albo ich odejściem z pracy, albo wielkim kombinowaniem jak obejść nowe przepisy. Tak czy inaczej najbardziej skorzystają na tym ci, którzy podatków płacić nie chcą. Będą mieli jak w raju.
Piotr PolechońskiWczoraj o sprawie powiadomili Państwową Inspekcję Pracy.
Chodzi o 30 pracowników wydziału szczególnego nadzoru podatkowego, który jest częścią Urzędu Celnego w Koszalinie podlegającemu Izbie Celnej w Szczecinie. Większość z nich mieszka poza Koszalinem. Każdy z nich wyjeżdża w teren i sprawdza miejsca, gdzie handluje się towarami z akcyzą. A tych na obszarze byłego województwa koszalińskiego są setki. Pracownicy urzędu codziennie odwiedzają sklepy, kontrolują dokumenty i sprawdzają m. in., czy banderole na papierosowych paczkach i butelkach alkoholu są legalne. Ich nadzorowi podlegają też salony gier i gorzelnie.
Płaćcie sami
Do niedawna celnicy - choć jeździli samochodami prywatnymi - mogli liczyć na to, że pracodawca zwróci im koszty podróży za całą drogę, od chwili wyjazdu z domu. Czasami odwiedzają kilka miejscowości i robią ponad 100 kilometrów. Jednak Jacek Kapica, dyrektor szczecińskiej Izby Celnej, obowiązujące zasady zmienił. I teraz każdy pracownik, który wyjeżdża w teren, za dojazd do pierwszego miejsca kontroli - jak również za powrót z ostatniej kontrolowanej miejscowości - musi za paliwo płacić z własnej kieszeni.
- Pospadaliśmy z krzeseł, gdy o tym się dowiedzieliśmy! - mówią zdenerwowani pracownicy. - Przecież miesięcznie będziemy tracić kilkaset złotych. Dodają, że często do pierwszej kontroli jadą ponad 50 kilometrów i nierzadko, na przykład gdy chodzi o gorzelnie, przez cały dzień pracują tylko w jednej miejscowości. A to oznacza, że za całą służbową podróż zapłacą oni. Twierdzą, że przy miesięcznych zarobkach rzędu 1.5-2 tys. zł netto kilkusetzłotowe straty są dla nich nie do przyjęcia. Według celników dyrekcja chce w ten sposób znaleźć dodatkowe oszczędności. - Ale dlaczego naszym kosztem?! - pytają. Wczoraj o łamaniu praw pracowniczych poinformowali Państwową Inspekcję Pracy w Koszalinie. Celnicy nie wykluczają, że zwrócą się też do Sądu Pracy.
Mamy prawo
- Niech najpierw do sądu pójdą, a potem będziemy rozmawiać. Liczymy, że emocje opadną i do tego nie dojdzie - mówi Monika Woźniak - Lewandowska, rzecznik prasowy Izby Celnej w Szczecinie (dyrektor Jacek Kapica jest na urlopie). - Działamy zgodnie z prawem. Po prostu uznaliśmy, że przejazd z domu do pierwszego miejsca, gdzie zaczynają kontrolę nie jest przejazdem w ramach podróży służbowej. Podobnie jak powrót z ostatniej kontroli - mówi. Przyznaje, że celnicy mogą być niezadowoleni, ale takie są prawa ekonomii. - To chyba naturalne, że nie chcemy wydawać pieniędzy tam, gdzie nie musimy - wyjaśnia.
- Z obowiązujących dziś przepisów o podróżach służbowych nie wynika wprost, że koszaliński Urząd Celny robi słusznie lub niesłusznie zmieniając zasady rozliczania. Na pewno dużo tu zależy od dobrej woli pracodawcy - mówi Irena Renda, radca prawny, specjalizująca się w prawie pracy.
- Zobaczymy, co będzie, jak wszyscy odejdziemy z pracy. Tak traktować na pewno się nie damy - grożą celnicy.
Piotr Polechoński