Kariera Pinka część II
Kulisy kariery "Przemyskiego Nikodema Dyzmy" - Część - 2
06.07.2007.
Mijają miesiące. Pan radny nie jest już ot takim sobie zwykłym radnym, bo to polityk pełną gębą. Choć jako celnik - funkcjonariusz państwowy nie może zapisać się do konkretnej partii, to jako sympatyk jest w PiS bardziej ideowym działaczem od niejednego w nim towarzysza. Salony polityczne, spotkania ze znanymi ludźmi i częste „polityczne” nasiadówki mają swoje prawa oraz etykietę.
To dlatego pan radny nosi się teraz w garniturkach "Pierre Carden", uwielbia koszule od "Armaniego", włoskie buty, wyszukane i często zmieniane najdroższe komórki oraz inne gadżety godne polityka z biznesową żyłką. Z góry, coraz częściej pogardliwym wzrokiem spogląda na swój elektorat i sąsiadów, zwłaszcza ludzi niezamożnych, bo to już nie ta półka. Potrafi nawet robić im uwagi na temat ich standardu życia. Znów będą dobrzy i potrzebni, gdy trzeba będzie powalczyć o następną kadencję, wciskając bajery, na które mogą się złapać …
Biznesy i salony
Kasy się już uzbierało trochę i trzeba coś z tym począć, by się bezproduktywnie grosz nie marnował. Na konto? Nie za bardzo, bo procenty marne, bo ktoś rzuci okiem, zacznie snuć głupie domysły, węszyć. Węszyć zaczyna i pan radny, ale teraz za jakimś niedrogim lokalem w dobrym punkcie miasta, gdzie mógłby się przenieść „Paradise”. Dobrzy ludzie podpowiadają, gdzie szukać i z kim zagadać. Jest okazja, zwalnia się lokal po barze szybkiej obsługi przy Jagiellońskiej. Ile to roboty – jest lokal, parę fryzur w miesiącu i czynsz z głowy, tylko ci zawistni ludzie humor psują. Plotą jakieś bzdury i pytają dlaczego to PGM remontowało i ile włożyło w ten remont, na forach internetowych smarują „Paradise = pralnia pieniędzy”. Jaka znowu pralnia, kiedy to zakład fryzjerski, prymitywy jedne!
Kariera zawodowa, społeczna i polityczna kwitnie, biznesy hulają, żyć nie umierać. "Pinek" nadal nie zadaje się już z byle kim. Ma "swój świat" znajomych: lekarzy, biznesmenów, kupców i szczególnie byłych celników. Jak to w towarzystwie bywa, przy kieliszeczku, czasem więcej niż jednym chwali się na potęgę swoimi nowymi układami i znajomościami. Plecie o powiększającym się stale majątku, chwali się pęczniejącym portfelem i wstrętem do biedoty. Nie wie lub nie wierzy, że taka szczerość oraz wylewność bywa zgubna i prędzej czy później doprowadzi do katastrofy.
Na celowniku
Stosowne służby mają już na oku "Pinka" i jemu podobnych dżentelmenów od dobrych kilku lat. Zbierają informacje, dokumentują fakty, sprawdzają donosy, analizują zeznania zatrzymanych już osób (a przy tym rozmownych) w związku z lewymi interesami na granicy i przy niej. Czyni to także ABW zainteresowana podupadającym morale służb granicznych i ewentualną ich współpracą z zorganizowanymi grupami szmuglerów i ma go na "cynglu". O dziwo, Pinek o tym dobrze wie, czym chwali się wśród znajomych i na parafii, gdzie mieszka, ale nadal robi swoje, po swojemu, tak, żeby wszyscy wiedzieli, iż chłop nie pęka. Liczy, że to doda mu jeszcze splendoru i zrodzi w tym „ćmokach” przekonanie, że ich sąsiad ma nie byle jakie plecy, chody i układy.
Sąsiedzi z ulicy Kmity widzą, że coś koło "Pinka" zaczyna dziać się nieciekawie: obserwują jego dom smutni panowie i pytają o niego i odwiedzających go gości pod byle pretekstem, a on sam coraz częściej ucieka na L-4 i zbiera papiery lekarskie pewnie po to, by w razie czego ratować się marniutkim zdrowiem. To pewnie życzliwa rada i wniosek ze spotkań w środowisku biznesowej śmietany, która wymienia się doświadczeniami, co robić, gdy człowiekiem zaczyna interesować się policja lub prorok.
Zaradny radny
"Pinek" niby trzęsie z lekka już portkami, ale nadal robi swoje. Interes idzie jak po maśle, kolekcja cennych obrazów stale się powiększa i zyskuje na wartości, doszedł Kossak, trochę starej porcelany i srebra. To dla ducha, ale i jest coś dla ciała: wypasiona dacza nad Sanem i ładna działka w okolicy, nie wiadomo jednak na kogo kupiona. Nie jest źle: psy szczekają, karawana jedzie dalej! Alleluja i cała naprzód – jakby to powiedział jeden nowy święty z Torunia.
Zbliża się finisz pierwszej kadencji w radzie. Nie wiadomo jak będzie z ewentualną drugą, a tu okazja sama w ręce włazi i grzechem byłoby z niej nie skorzystać - biznes na Stoku Narciarskim. Niczym Nikodem Dyzma rżnie głupa i na sesji Rady Miejskiej próbuje wkręcić swojego kumpla (i siebie jako cichego wspólnika?), byłego celnika w prowadzenie gastronomii na stoku. Zasada mini-max: minimum kosztów, maksimum profitów, o które w sezonie zimowym martwić się nie trzeba. Złoty biznes, ale pięciu radnych, którzy doskonale wiedzą, jaki jest Pinek i domyślają się czym to pachnie i co chłop kombinuje, nie daje się zrobić w bambuko. Pomysł „zaradnego” radnego nie przeszedł. - Z matołami nic się nie da w tym mieście zrobić – mówi rozgoryczony w towarzystwie. Z tymi samymi „matołami” staje jednak co miesiąc pod kasą w urzędzie, by odebrać dietę. Kasę bierze chętnie, tysiąc z drobnymi piechota nie chodzi, ale do swoich obowiązków radnego zbytnio się nie przykłada, bo i po co? Nie po to został radnym by tyrać, co też widać po jego frekwencji na sesjach i komisjach oraz aktywności na nich.
Nie chcem, ale muszem
Pod koniec swojej pierwszej kadencji "Pinio" rozgłasza wszem i wobec, że ma już dość tego „społecznikostwa” i nie będzie kandydował w wyborach samorządowych 2006. Gdzie tylko może, tam narzeka ile to zdrowia kosztuje, ile to czasu poświęca kosztem rodziny oraz prywatnego życia. Dobrze gra na nastrojach ludzi i wie, co robi. Jaki jest jaki jest – myślą potencjalni wyborcy, ale zawsze to „swój chłop” z wyrobionymi już układami na mieście, a nie jakiś obcy, co miejsce "Pinka" mógłby zająć. Ten i ów żałuje, a nawet z sąsiedzkiej grzeczności namawia (psiocząc w duchu) na zmianę decyzji. Pinek, oczywiście, daje się „uprosić” – wystartuje!
Kampania wyborcza. Są plakaty, reklamówki, gadżety itp. bajery, którymi trzeba zalepić miasto i uszczęśliwić elektorat, ale plakaty w dobrych miejscach lepią także inni kandydaci z obcych ugrupowań i kumple z PiS. Konkurenci, w tym startujący też w wyborach prezydenckich np. radny Rząsa z PO, zauważają zdumiewającą prawidłowość - ich plakaty są regularnie zrywane i niszczone, a bywa, że i zaklejane, przeważnie "Pinkiem". Jego konkurenci nie wiedzą co jest grane, w przeciwieństwie do mieszkańców ulic Kmity, Grodzkiej, Chopina i Królowej Jadwigi. Ludzie widzą i słyszą, co się na parafii dzieje, wiedzą kto za tym wszystkim stoi i kto dał grupie małolatów z Grodzkiej po 50 złotych z zapasem swoich plakatów.
CPN pod domem
Polityk z Kmity udoskonala swój image. Zamienia hondę na wypasioną audicę za około 100 tysięcy (tyle stoi w rocznikach), buduje nowy garaż na prywatnej (nie swojej) posesji i montuje bramę otwieraną pilotem. Nie dziwota, że przy takich wydatkach i nędznej pensji celnika nie stać go już na tankowanie w normalnej stacji paliw. „Mrówki” z paliwem przyjeżdżają wieczorami pod jego dom i zaopatrują dobrodzieja z granicznego szlabanu o złotówkę taniej, niż musiałby chłop bulić za benzynę opodatkowaną haraczem dla IV RP. Tej samej, którą wspólnie z PiS buduje i uzdrawia, uwalniając ją z sieci, szarych układów oraz innych paskudnych chorób zdiagnozowanych przez dr Jarosława K., posła Kuchcińskiego i paru innych politycznych felczerów.
"Pinek" nie jest na tyle głupi by kupować mieszkanie i jeszcze do tego oficjalnie. Choć krążą plotki, że jakąś ekstra chatą dysponuje, oficjalnie pozostaje mieszkańcem Kmity. Ulica i dzielnica, w której ono się znajduje ładne, ładny ogród, fajne widoki z okien na drugim piętrze (ogród i Kuria biskupia). Sympatyczny jest i zarządca kamienicy po przedwojennym Żydzie. Istna sielanka, lecz szczęściu trzeba dopomóc. "Pinek" wpada na pomysł, by zachęcić do walki o mandaty radnych kilku swoich dobrych znajomych, w tym zarządcę kamienicy, jednego z sąsiadów oraz byłego celnika, z którym kiedyś pracował. Gdyby się udało, byłaby mocna grupa pod wezwaniem, ale niestety, plan nie wypalił, wyborcy zawiedli, słowem **** zbita.
A Pinek W. padł …
"Pinkowi" poszczęściło, załapał się na drugą kadencję, ale co się polepszy, to się popieprzy. W pracy zmieniło się na gorsze i z konieczności, zamiast na pierwszej linii, gdzie żniwa najlepsze, trafia z musu do biura, gdzie nuda i ogólna atmosfera nie specjalna. Nieustannie węszą "psy" z ABW, CBŚ i zwierzchnicy z GUC, prokurator zaprasza na kawę, coraz częściej więzienną. Co chwila ktoś się mocno tłumaczy, ktoś inny czuje na swoich rękach nieprzyjemny chłód kajdanek. Brrrr, zgroza.
No i stało się, czego "Pinek" nie przewidywał w najczarniejszych nawet snach. On, weteran służby celnej, radny, sympatyk najsłuszniejszej partii, bliski znajomy a nawet w pewnym sensie współpracownik samego szefa jej klubu parlamentarnego w kajdankach!
- Czy pan W.W. ? – zapytali chłopcy w kominiarkach pewnego dzionka. – Pan pozwoli z nami, jest pan zatrzymany, tu jest nakaz. Rączki do przodu prosimy… - "Pinka" zamurowało, ale żył jeszcze nadzieją, że bransoletki założyli mu dla picu, na parę godzin. Przy wejściu do prokuratury pokazuje palcami znak zwycięstwa „V” dziennikarzowi „Nowin”, który robi mu pamiątkową fotkę i darmową reklamę. Niestety, rozmowa z prokuratorem nie pozostawia żadnych złudzeń („skąd oni, kurna, tyle wiedzą … to skur…zakapowali”), a decyzja sądu o pierwszych trzech miesiącach pierdla poraża. No i te zarzuty pachnące wieloletnią odsiadką…
Był jeszcze moment, gdy liczył, że uratuje go poręczenie radnych - kolegów z PiS wielce stroskanych tą „niekomfortową sytuacją”, w jakiej chłop się znalazł. Już było pięknie, już witał się z gąską, a tu wielka chryja się zrobiła. Sam premier opierdzielił Kuchcińskiego za ten wygłup, każąc nakazał ukarać ludzi, którzy wyciągnęli do "Pinka" pomocną dłoń w chwilach życiowej próby.
Może na pierwszym widzeniu "Pinek" dowie się od kogoś, że na Kmity najpopularniejszą dziś melodią wśród elektoratu jest ta z refrenem nawiązującym do historii 12-letniego chłopca, który padł od kul podczas starć manifestujących robotników z milicją. "Pinek" – jak mówią parafianie i wyborcy – padł od pazerności.
- Mógł pomalutku, małą łyżeczką, ale on już chochlą chciał, szedł na całego i w końcu doigrał się… - słychać w pierwszych komentarzach. Co dalej z nim będzie? Zdania są podzielone. Nie brak głosów, że „wymiga się od paki”, ale przeważa osąd, że sprawy zaszły już za daleko aby wyszedł z tego bez bolesnych konsekwencji.
Koniec
Przemysław Kmita
Fotografia z: Żródło: "Nowiny24"
(Przemyśl. 6 lipca 2007)